Home MAGIA CODZIENNOŚCICICHE CUDA Ze wszystkich sił – Mój Szczecin Maraton 2015!!!

Ze wszystkich sił – Mój Szczecin Maraton 2015!!!

Przez Anna H. Niemczynow

Zdecydowanie ten maraton miał więcej niż 42.195 km, a nic tego nie zapowiadało. Planowałam złamać 4.09 – wynik z mojego pierwszego maratonu w Kołobrzegu, który pobiegłam tego roku w maju. Jednak cóż… jak to mawiają – „powiedz Bogu o swoich planach, to się z Ciebie uśmieje” 🙂 Po 30 km przyszło mi stoczyć bitwę, a na 40 stym, wojnę z własnymi słabościami…ale od początku!!!

Biegam, staram się, jestem z siebie dumna. Kiedy inni leżą na kanapie, ja zakładam buty i idę na trening. Nie szukam wymówek. Pasja jest dla mnie – nie ja dla pasji. Cieszę się i nie poddaję. Cała frajda tkwi w procesie przygotowań. Kiedy to z tygodnia na tydzień zmagamy się z ograniczeniami ciała, własnego psyche, odpowiadamy na pytania „po co?”…nie zrozumie ten, kto żyje bez pasji.

Wybrałam takie życie – życie sportowca. Jestem trenerką fitness, biegaczką amatorką, jestem sportowcem!!! Ból ciała jest wpisany w mój zawód. Mogłabym siedzieć za biurkiem i żyć z pozoru wygodniej….ALE JA NIE CHCĘ!!!

Kocham moje życie takim, jakie jest. Kocham zmagania z leniem, którego również miewam i…nie wstydzę się mówić o tym głośno!!! Kocham przekraczać granice swojego organizmu – tak, też je mam, i o nich mówię!!!

Szczecin Maraton pozostanie w mojej pamięci do końca życia. Piękny, chociaż trudny bieg. Nie planowałam rwać. Zaczęłam spokojnie i na miarę własnych możliwości. Znam je, znam swoje ciało – przynajmniej tak myślałam. Nauczyłam się trochę obsługi mojego zegarka (posiada milion super ważnych funkcji, o których do dziś nie mam pojęcia). Biegłam spokojnie równym tempem, aż do połowy. Na półmetku miałam czas 01.55 – myślałam, jestem królową życia, jak tak dalej pójdzie, to mój plan się ziści!!! Jednak od 28 km zaczęłam czuć skurcze łydek…na początku niewielkie…oho!!! pomyślałam – muszę zwolnić. Tak też zrobiłam. Cały czas odliczałam kilometry do 36 go – bo tam umówiłam się z moim mężem. Miał do mnie dołączyć. Przemcio jednak postanowił zrobić mi niespodziankę i czekał na mnie już na 30 km. Z daleka widziałam miłość w jego oczach. Mój bohater – jest!!! Czeka!!! Zaczęliśmy razem truchtać i…nagle …mówiąc brzydko wszystko się zesrało…Skurcze przybierały na sile. Do tego stopnia, że uniemożliwiały mi bieg. Musiałam przechodzić co chwilę do marszu, walczyć o każdy krok. Myślałam, że ta droga nigdy się nie skończy. Myślałam o tym, jak bardzo nie lubię biegać!!! Przez chwilę zaczęłam się „mazać” – widząc w oczach mojego Przemcia współczucie. Zaczęłam się nad sobą rozczulać!!! Na 34 km złapał mnie przeraźliwy skurcz, który sprawił, że musiałam na chwilę przystanąć. Przemcio w trosce o mnie powiedział „Ania, możemy zejść z trasy. Nic na siłę”…odpowiedziałam – „Nigdy w życiu – nie po to tu jestem, żeby teraz zejść z trasy!!!”. To był przełomowy moment. Dałam sobie reprymendę. Powiedziałam sobie w myślach
” Przecież nikt Ci nie kazał tu biec, robisz to, bo chciałaś. Przestań więc się nad sobą rozczulać i suń do mety!!! Jeśli czegoś chcesz to bierz to, nie narzekaj!!! Mogłaś zostać w domu i wpierdzielać kaszankę z grilla – wybrałaś maraton to dajesz!!!”…wiecie co?

POMOGŁO!!!

Wiedziałam, że nie poprawię już wyniku i nagle..ulżyło mi. Bo dotarło do mnie, że nie po to biegam. Biegam bo kocham uczucie po…bo kocham poranki z własnymi myślami, bo to czas dla mnie…Maraton to nie wyścig o złote gacie, tylko…walka z samym sobą, ze słabościami…Maraton uczy pokory…Pokory do życia!!!

Pomiędzy 33 a 37 km na przemian szłam i truchtałam, ze zdecydowaną przewagą na marsz…Wymyślaliśmy z Przemciem nasze „rymowanki”- bardzo to lubimy, to nasza taka rodzinna zabawa. Moja rymowanka „Mama Remika i Lili nie baton, poczłapie dzisiaj maraton” (podobny tekst przeczytałam na trasie) – Przemcio dołożył do tego swój rym, śmialiśmy się, było wesoło mimo bólu. Wyznałam mu miłość kilka razy, obiecałam, że będę lepszą żoną…że będę się mniej denerwować…Przemcio powiedział, że jestem najlepszą żoną na świecie. Ramię w ramię, razem – cisnęliśmy po swoje.

Na 37 km dołączyła do nas Laura, a zaraz później Agatka – przedobra, przecudna kobieta, którą poznałam dzięki fitnessowi. (Laura jest córką Agatki) Wesoła, radosna, pogodna, szczebiotała do mnie, myślałam…Boże jak Ty mnie musisz kochać, że zsyłasz mi takich ludzi!!! Laura ze sobą przyprowadziła jeszcze swoją koleżankę i kolegę – imion nie pamiętam, ale…MIAŁAM NAJWIĘKSZĄ GRUPĘ WSPARCIA!!!

Jak to mówią w kupie siła !!! Nadszedł jednak ten moment kiedy…moje nogi „powiedziały” STOP!!! Skurcz łydek był tak silny, że złożył moje ciało i…usiadłam na tyłku…Daję słowo…chyba podczas porodów nie bolało tak bardzo. Przemcio z Agatką masowali moje łydki. Ktoś z biegaczy zapytał „wołać pogotowie?” – odpowiedziałam ze spokojem, że ABSOLUTNIE!!! Zaraz przejdzie i wstanę. Prawa noga „puściła szybko”, jednak lewa…nie dawała za wygraną…Minęła nas pewna Pani – na moje oko, „z niejednego pieca jadła chleb”. Wsadziła do ust tabletkę rozkurczającą. Siedziałam tak około 10 minut…czas nagle się zatrzymał…Dotknęłam swojej łydki i byłam przerażona – była twarda jak kość!!! Nie wiem ile razy zmówiłam modlitwy „Zdrowaś Mario” i „Ojcze nasz” – na zmianę. Głęboko oddychałam, zachowałam spokój…Przysięgam – siedząc tam unieruchomiona, nawet przez ułamek sekundy nie pomyślałam o tym aby się poddać…Ja się nie poddaję…NIGDY!!!

WSTAŁAM, POPRAWIŁAM KORONĘ I DZIARSKIM KROKIEM CISNĘŁAM DO METY

Na ostatnim kilometrze zostałam sama z moim Przemciem. Razem wturlaliśmy się na metę!!! Uzyskałam czas 4.34. Ten maraton miał więcej niż 42.195 i potrzebowałam na niego aż 25 minut więcej niż wtedy, gdy pierwszy raz zmierzyłam się z królem.

Przez pierwsze kilka godzin było mi dziwnie…miałam poczucie, że to nie tak miało być..ale teraz wiem, że było IDEALNIE!!! Właśnie tak, jak być powinno. Maraton biegacza amatora jest jak życie – nie da się go zaplanować!!! Nawet jeśli na 25 tym kilometrze wydaje Ci się, że suniesz jak struś, nagle może się okazać, że wyprzedzają Cię ślimaki.

Jestem szczęśliwa!!! Pokonałam upadek – wstałam, otrzepałam kolana z klasą, i z koroną na głowie osiągnęłam to, co chciałam. UKOŃCZYŁAM SZCZECIN MARATON – pierwszy historyczny królewski dystans w Szczecinie!!! Jestem dumna!!! Jestem maratończykiem – dwukrotnym!!!

Nie jestem „biedna”, nie chcę aby ktoś mnie pocieszał – to nie była porażka!!!

40 km…najpiękniejszy – moje osobiste zwycięstwo nad psyche i ograniczeniami ciała. JA NAPRAWDĘ WIEM, JAK TO JEST WALCZYĆ!!! Kiedy mówię – nie poddawaj się – TO WIEM O CZYM MÓWIĘ!!!

Rok 2015 – zamykam z dwoma królewskimi medalami i wiecie co? Będę biegać, dlatego, że to kocham. W kieszeniach swojego życia noszę sportowe emocje, przełamuję bariery, chcę być inspiracją dla innych, dawać nadzieję i wiarę w to, że maraton nie jest tylko dla wybranych. TEŻ MOŻESZ GO POKONAĆ!!! Potrzebujesz do tego wiary, odwagi i…miłości do pasji. Miłości niewymuszonej, nie na pokaz, lecz takiej, którą chowasz głęboko w sercu i wiesz, że w chwili kryzysu ona poniesie Cię naprzód. Bo miłość zawsze wygrywa!!!

Ps.
Na całej trasie maratonu byłyście Wy…moje kochane dziewczyny z sali fitness. Widziałyście moją walkę…Aldonka i Ola – na rowerach!!! „Aniu gwiazdeczko nasza biegnij” – powiedziała Ola. „Ania jesteśmy z Tobą” – dopingowała Aldonka – odpowiedziałam „dam radę”.
Dziękuję Gosi za doping na pierwszych kilometrach i jej mężowi Przemkowi – za rozmowę o pokorze do życia. Patrycji, Agnieszce, mojej cudownej Natalce i Martusi – popłakałam się jak Was zobaczyłam.
Była moja mama i mój brat…Dziękuję Wam kochani – łzy matki – bezcenne!!!
Nade wszystko dziękuję mojej przyjaciółce Moni…jak zawsze czekałaś na mnie na mecie zapłakana i…z ciastem w torbie…dziewczyno jak ja Cię kocham!!!BABKA UPIECZONA NA BIAŁYM CUKRZE!!!NAJLEPSZA JAKĄ W ŻYCIU JADŁAM!!!

I NA KONIEC…

…Moim dzieciom…Remiczkowi i Liliance – bo to w ich intencji biegłam modląc się o to, abym sprostała zadaniu wychować ich na dobrych wartościowych ludzi…Razem z moim Przemciem – w maratonie życia będziemy razem trwać!!! Tym bardziej że…chcemy złożyć sobie przysięgę po raz kolejny…tym razem przed Bogiem…

ściskam ciepło
Ania

 

IMG_9152

IMG_9153

IMG_9154

IMG_9147

IMG_9148

IMG_9140

IMG_9139

IMG_9141

 

Najszczęśliwsza!!!IMG_9143

IMG_9137

Mogą Cię również zainteresować

5 komentarzy

Agata 20 września 2015 - 10:50

Gratulacje Pani Aniu! Jest Pani naprawdę niesamowita osobą!

Odpowiedz
justyna 21 września 2015 - 15:25

Naprawdę podziwiam ! Jak widać na Twoim przykładzie, bieganie ma w sobie głębszy sens niż tylko robienie życiówek. Dziękuję za tą lekcję, którą mam nadzieję uda mi się wykorzystać już niedługo w moim debiucie na dystansie półmaratonu, bo jak na razie przypałętała się kontuzja kolana. Powodzenia w kolejnych startach !:)

Odpowiedz
Kemi 23 września 2015 - 12:05

Ania czytalam juz wpis na FB teraz ten blogowy i znow sie wzruszylm. Wielki szacunek, swoja postawa motywujesz wiele dziewczyn (w tym mnie) do ciagej pracy nad soba, walki i pokonywaniu siebie…
a to wszystko z usmiechem na ustach i dobrym slowem dla innych. Ania jestes wielka..

Odpowiedz
maratończyk 23 września 2015 - 13:39

Mała poprawka, to nie był historyczny pierwszy maraton w Szczecinie. Niewiele osób wie, a organizator nie chciał o tym mówić ale to był tak naprawdę 3 maraton w Szczecinie. Poprzednie odbywały się na przełomie lat 80-tych/90-ych 😉

Odpowiedz
Mężczyzna 26 lutego 2016 - 11:29

Nie mogę się doczekać biegania, W maratonie brałem udział 2 lata temu ostatni raz. Bardzo się rozleniwiłem…

Odpowiedz

Zostaw komentarz