…małżeństwo przez was zawarte, powagą KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO potwierdzam i błogosławię.
26 maja, w małym KOŚCIELE w Mierzynie, usłyszeliśmy takie słowa. Nawet nie wiecie, jak długo na nie czekałam.
Pisząc dla ludzi, często wykorzystuję swoje życiowe doświadczenie. Uważam, że mam prawo pisać tylko o tym, czego dotknęłam, doświadczyłam, poczułam. Każda moja do tej pory napisana książka zawiera elementy życia, toczącego się tuż obok.
Długo zastanawiałam się nad napisaniem tego postu. Być może była we mnie odrobina lęku o to, że odsłonię kolejne karty swojego bytowania na tej ziemi? Wystawię się na ocenę, publiczne komentarze i tak dalej.
Chwilę potem nadeszła refleksja „przecież właśnie po to piszesz”. Po to, aby wywoływać w ludziach emocje. Nieść dobro. Lubię powtarzać, że dzisiejszy świat potrzebuje wrażliwości. Jestem wrażliwa, wcale się tego nie wstydzę, więc piszę.
Wiele lat temu, kiedy byłam bardzo młodą osobą, wzięłam ślub kościelny z biologicznym ojcem mojego syna. Miałam dwadzieścia lat i o życiu wiedziałam tyle, co chińczyk o gotowaniu bigosu…przepraszam za to porównanie, ale wydaje mi się ono bardzo trafne. Ślub odbył się z tą całą pompą – bryczka, orkiestra, ponad setka gości, suknia szyta na miarę, obrączki za „miliony monet”, wiązane na butelkach wódki kokardki…jakby miały jakiekolwiek znaczenie. Ach, jeszcze balony – strojenie sali. To było wtedy tak boleśnie i żałośnie „ważne”…
Historia jest długa i gorzka i jeszcze nie pora, abym opowiedziała ją w szczegółach. Kiedyś to uczynię, ale nie dziś…
Idąc do ołtarza nie zdawałam sobie kompletnie sprawy z powagi sytuacji. Jakby do tego dołożyć fakt, że mój były małżonek był niewierzący, gołym okiem i bez zbędnego zagłębiania się w szczegóły, można było zauważyć, że to co robimy jest jakimś jednym wielkim nieporozumieniem. Nikt nas nie wysłał na nauki przedmałżeńskie, nikt nie podpowiedział, nie douczył…byliśmy niedoświadczonymi głupcami. Taka jest prawda, po prostu..
Jednak stało się…pożałowałam bardzo szybko i można by było rzec, że za późno, ale…
W życiu rzadko kiedy jest na coś za późno. Nigdy natomiast nie jest za późno na nawrócenie się. Moja droga do Boga była kręta i wyboista. Mam na myśli takiego Boga, jakiego noszę w sercu dziś.
Ileż ludzi twierdzi, że są osobami wierzącymi, lecz niepraktykującymi. Ileż warta jest ich „niepraktykująca” wiara, muszą sobie odpowiedzieć sami, we własnych sercach. Okazjonalne chodzenie do kościoła itd…nie mnie to oceniać. Ja mogę pisać tylko o sobie, co właśnie czynię.
Stwierdzono nieważność mojego pierwszego małżeństwa. Proces trwał prawie trzy lata. Już za pierwszym podejściem zapadł wyrok taki, o jaki Boga prosiłam, a wręcz błagałam. Ale to było trudne…piekielnie trudne, sięgające do samego dna mojej duszy. Wygrzebujące z niej kawałek po kawałku WSZYSTKO. Kiedy już nie miałam sił, grzebano dalej i dalej i dalej. Kiedy już wygrzebano wszystko, uznałam, że jeszcze został tam ten cały przeklęty syf i…sama zaczęłam drążyć. Drążyłam, drążyłam i drążyłam.
SZUKAŁAM BOGA W SOBIE, I ZNALAZŁAM!!!
Dziś, mając lat o wiele więcej i idąc do ołtarza, z pełną odpowiedzialnością wiedziałam co czynię. Wyznanie miłości mojemu mężowi przed samym Bogiem, było dla mnie tak ważne i poruszające, jak żadne wydarzenie w moim życiu. NIe było pompy, nie było wesela, alkoholu i tego wszystkiego…Poprzedzająca zawarcie sakramentu spowiedź, później przyjęcie komunii, pierwszej od wielu lat; „Panie, nie jestem godna, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo”…
Wylałam milion łez. Odczuwam te emocje całą sobą i wiem, że kiedyś napiszę o tym książkę. Książkę o nawróceniu, o sile modlitwy, uzdrawiającej mocy miłości, otulającej życie niezachwianej wierze.
Maj był miesiącem wielu przeżyć. Były targi książki w Warszawie, wyjazd do niemieckich szkół, do których niebawem bedą uczęszczać nasze dzieci, zaraz potem wyjazd do telewizji TVP2, gdzie miałam przyjemność być gościem programu „Pytanie na śniadanie” (kliknij)
Tam opowiedziałam odrobinę tego, o czym teraz piszę. Dostałam wiele wiadomości od dziewczyn takich, jaką kiedyś byłam ja – zagubionych i zranionych.
Zadano mi pytanie, czy „rozwód” może być dobry. Kochani…ROZWÓD NIGDY NIE JEST DOBRY!!! NIGDY, NIGDY NIGDY.
Nie ma takiego rozwodu, który nie wywołałby traumy. Ja swoją przeszłam, swoje „piwo” wypiłam, a było gorzkie. Uwierzcie mi, bardzo gorzkie. Emocje z nim związane opisałam w powieści „W maratonie życia” oraz w „Bluszczu”, którego premiera lada chwila.
Już wiem, że 5 września, zostanie wydana powieść „Zostań ile chcesz”. Powieść inspirowana jest moim życiem sama poprosiłam wydawcę, aby na okładce widniał napis „Historia inspirowana życiem autorki”.
Kobieta z przeszłością i mężczyzna po przejściach, prawie jak w piosence Osieckiej. Piękna, mądra, utalentowana i świetnie zorganizowana, Alicja zdaje się być perfekcjonistką. Tymczasem w środku jest rozbitą na milion kawałków zawiedzioną i oszukaną kobietą, próbującą na nowo zbudować jak najlepszy świat dla siebie i ukochanego dziecka. Również Maciej wydaje się człowiekiem, któremu nic nie brakuje. Jednak za zamkniętymi drzwiami ogromnego domu, każdego dnia zmaga się z doświadczeniem odrzucenia, podwójnej zdrady i oszustwa. Pewnego dnia ich drogi się krzyżują. Czy przygnieceni bagażem złych doświadczeń spróbują pokonać wzajemną nieufność? Czy miłość, o której oboje marzą, ma szansę się spełnić? Czy warto zaufać słowom, zostań ile chcesz? Tę historię napisało samo życie! Książka Anny H. Niemczynow to urzekająca, ciepła i niosąca nadzieję powieść zainspirowana losami autorki.
Ola z wydawnictwa zadała mi pytanie „Nie boisz się?”
Czego mam się bać ? – odpowiedziałam.
Wiem, że ta historia otworzy ludziom serca. Zdecydowaliśmy się ją Wam opowiedzieć. W 80% jest prawdziwa, a jedynie 20% zawiera elementy zmienione po to, aby chronić prywatność ludzi z nią związaną.
Przestawiłam umysł z lęku na wiarę. Wypełniłam go zdrowymi myślami. Ja już niczego się nie boję. „Jeśli Bóg ze mną, któż przeciwko mnie?”To przecież takie proste.
Ruiny naszych dusz, spowodowane brakiem wiary, już za nami. Skoro nam się udało, to dlaczego innym ma się nie udać. Potrzeba tylko wiary, aż wiary i jeszcze raz wiary. To ona nas umacnia.
Dziś potrafimy iść własną drogą, na przekór ludziom, którzy śmieją się z naszych wartości. Bo wiemy, co jest w życiu ważne.
Kochani…”miłość, to nie pluszowy miś ani kwiaty”. Miłość jest wtedy, kiedy on trzyma cię za rękę kiedy rodzisz jego dziecko. Miłość jest wtedy, gdy on przyjmuje cię z dzieckiem innego mężczyzny, uznając je za własne, miłość jest wtedy, kiedy dla niego decydujesz się opuścić kraj w którym żyłaś przez całe swoje dotychczasowe życie. Miłość jest wtedy…gdy idziecie przez życie z Bogiem w sercu. INACZEJ SIĘ NIE DA!
Z miłością dla Was…
Ania.