Co byś zrobiła, gdybyś nie musiała się martwić, czy będziesz w tym dobra? Co byś zrobiła, gdybyś nie skreślała siebie na starcie, za chęci do podjęcia spontanicznych działań ?
Jakiś czas temu zaczęłam zadawać sobie pytania. To, które widzisz powyżej jest jednym z nich. Aby poznać siebie, aby czuć się dobrze sama ze sobą, zaczęłam ze sobą rozmawiać. Kiedyś, jako nastolatka namiętnie pisałam pamiętniki i wiersze. Pamiętam, jak jeden z nich wpadł w niepowołane ręce. Było mi wstyd i…przestałam to robić. Tak naprawdę powinno być wstyd osobie, która mi go podwędziła, ale mniejsza o to. Nie o tym miałam pisać.
Kiedyś jedną z zasad, którymi się w życiu posługiwałam, była zasada „Rób coś dobrze, albo wcale się do tego nie zabieraj”. Skutkiem takiego myślenia było to, że czegokolwiek się nie tykałam, chciałam być w tym najlepsza. Miałam skłonności do przesady i jednocześnie nie potrafiłam przyjmować żadnej krytyki. Strasznie przejmowałam się tym, co myślą o mnie inni. Pracując jako trener personalny i trener fitness, miałam dosłownie schizę na punkcie swojego ciała. Ćwiczyłam po 3 godziny dziennie 6 razy w tygodniu i jeszcze wszystkim wmawiałam, że daje mi to radość (pewnie część z was pamięta te czasy 😉 )
Jako, że jestem tym rodzajem człowieka, którego dobry Bóg obdarował umiejętnością analizowania i wyciągania wniosków, dziś chcę publicznie odszczekać, że piękna dupcia i kaloryfer na brzuchu nie daje szczęścia, a ja…już nie muszę ćwiczyć tak dużo, bo zaczęłam zauważać inne aspekty życia.
Zasadę „Rób coś dobrze, albo wcale”, nieco zmodyfikowałam. Zaowocowało to większą spontanicznością i radością życia, która przełożyła się na moje zdrowie psychiczne. Jesteście ciekawi jak brzmi? Bardzo proszę.
„Kiedy coś robisz, wkładaj w to serce. Nie musisz robić tego doskonale, ale wykonuj to z miłością i myślą o drugim człowieku”.
Moje życie się zmieniło. Nagle uświadomiłam sobie, że nie muszę mieć najlepszego brzucha i najbardziej sterczącego tyłka. Wystarczy mi, że jestem szczupła i zadbana. Nadal ćwiczę, ale nie zabijam się o centymetry. Trening mojego ciała zajmuje mi teraz około godzinki, czasami 30-40 min. i wykonuję go 3 – 4 razy w tygodniu. Robię to z przyjemnością i frajdą. Zrozumiałam, że ciało nic nie jest warte, jeśli nie zadbamy o umysł. Czas, który mi zostaje poświęcam na wzbogacanie mojej duchowości. Więcej czytam, więcej zauważam i mam odwagę czynić rzeczy, w których wcale nie jestem najlepsza. Jedną z nich jest…robienie zdjęć.
Aparat fotograficzny leży w naszym domu odkąd pamiętam. Jak poznałam mojego męża, z zazdrością zerkałam, jak robi piękne zdjęcia. Nie miałam odwagi chwycić go w dłonie i sama zacząć próbować coś tworzyć. Dlaczego? Ano dlatego, że bałam się porównań. Bałam się, że moje zdjęcia będą gorsze od zdjęć Przemka. A że we wszystkim musiałam być najlepsza to…sama odbierałam sobie przyjemność próbowania.
To samo było z nauką języka obcego. Mój Przemysławek to urodzony poliglota. Moje umiejętności językowe, przy umiejętnościach Przemcia to…lepiej nie komentować. Wstydziłam się, że nie jestem taka dobra. Wielokrotnie rezygnowałam z nauki języka uznając, że nigdy nie dorównam mojemu mężowi. Dziś mam to gdzieś. Uczę się codziennie po 20 min, i o dziwo radzę sobie coraz lepiej. Jak mnie Przemcio zostawił samą w Berlinie, to dałam radę! Zabrałam dzieci na lody, sobie kupiłam na kawę i ciacho, i wszystko zamówiłam sama! Nawet coś tam nie na temat zagadałam 😉 Byłam z siebie dumna. Pani się do mnie uśmiechała, a ja po raz pierwszy w życiu nie uznałam, że się ktoś się ze mnie śmieje.
Zaczęłam mieć odwagę w sięganiu po rzeczy, które uważałam, że nie są dla mnie.
Co byś zrobiła, gdyby nikt Cię nie oceniał? Co byś zrobiła, gdybyś miała odwagę?
Zawsze marzyłam o tym, aby pisać. Pisałam wiersze (mój brat miał niezłą polewkę). Przestałam to robić, bo …skoro ktoś się śmiał, to nie byłam w tym najlepsza, a jak coś robić, to albo dobrze, albo wcale…no i koło się zamykało. Zajmowałam się tylko takimi sprawami, za które mnie chwalono.
Kiedy zmieniłam myślenie, zaczęłam pisać. Dopadła mnie choroba i takie tam…mniejsza o to. Wtedy przeanalizowałam sobie całe życie. Doszłam do wniosku, że koniec z byciem trenerem personalnym. Uwierzcie mi, byłam w tym świetna. Miałam tyle klientek, że mogłabym pracować całą dobę. Sala, na której prowadziłam zajęcia grupowe nie mieściła czasami ludzi. Często brakowało mat. Bywało, że ćwiczyło ze mną blisko 60 osób jednocześnie. Odejście z zawodu było trudne.Płakałam. Bardzo płakałam. Moje klientki nie mogły uwierzyć, że świadomie podejmuję taką decyzję. Zarabiałam całkiem przyzwoite pieniądze ale…psychicznie byłam wrakiem. Książka, którą zaczęłam pisać leżała odłogiem. Pisałam z doskoku, a jak się pisze z doskoku to…nigdy nie zbuduje się sensownej fabuły. Tak więc…poszłam za głosem serca. Trochę się bałam (tylko głupcy nie czują lęku). Jedyne, czego się nie bałam to tego, że muszę być najlepsza. Nie martwiłam się o to, że nie potrafię pisać. Po prostu pisałam. Nie oceniając siebie.
Pamiętam, jak byliśmy z mężem na imprezie. Jak to zwykle bywa na imprezach, ludzie pytają czym się zajmujemy. Zapytano mojego męża, powiedział co robi, spotkał się z uznaniem, wszyscy patrzyli na niego z zachwytem. (Rety, jak ja mu zazdrościłam). Potem zapytano, czym ja się zajmuję. Cała podniecona i w pąsach mówię, że postanowiłam zmienić swoje życie i piszę książkę. Najpierw nastała cisza, a później wybuchł gromki śmiech. Tak, tak – znowu mieli ze mnie polewkę. Mówiąc kolokwialnie – WYBRECHTANO MNIE. Ale ja…Ja już nie byłam ta Anią sprzed lat. Pomyślałam – „Jeszcze wypadniesz z kapci, jak zobaczysz moją książkę w empiku 😉 Konsekwentnie robiłam swoje.
No i stało się 😉 Moje marzenie się spełniło. Chociaż finansowo, póki co pozostaję na utrzymaniu męża. Spoko – płacę mu w naturze 😉
Tylko ja wiem, ile kosztowała mnie ta decyzja. Zawsze zarabiałam. Teraz…nie zarabiam. Teraz cieszę się możliwością publikacji. Jestem najszczęśliwsza na świecie, że moje słowa trafią do ludzi. Spełnia się największe marzenie mojego życia. Miałam odwagę. Jestem wdzięczna, więcej się uśmiecham i uczę się harmonii życia. Żyję po swojemu. Bo kto mi zabroni?
Gdybyś zapytała siebie, do kogo należy Twoje życie? Co byś odpowiedziała?
Ja wiem. Moje życie należy do mnie. Nie jestem racjonalistką. Jestem wariatką lecz…tylko wariaci są coś warci. Kieruję się intuicją.
Kiedy ktoś Ci mówi, że coś jest niemożliwe, nie słuchaj. Ta osoba nie wierzy, że idąc za głosem serca możemy być szczęśliwi.
Finansowo mam mniej.
Duchowo – jestem milionerką!!!
Wolę być niż mieć, a Ty?
To jak? Powiesz mi, co byś zrobiła, gdybyś nie musiała być w tym najlepsza? Ściskam Ciebie i przesyłam miłość. Dziękuję, że mnie czytasz. To dla mnie największa radość.
Tulę do serca <3
Ania
Ps. Dziś robiłam konfitury truskawkowo – czereśniowe. Remik uwiecznił mnie przy fotografowaniu garnka ha ha 😉
Ale nie same gary fotografuję. Uwaga, chwalę się, proszę się nie śmiać ha ha 😉 Oto fotki moje, i fotki Remika. Serio – Mamy niezłą frajdę przy tym aparacie 🙂