14 kwietnia miała miejsce premiera najnowszej powieści Anny H. Niemczynow, „Jeszcze w zielone gramy”. W wywiadzie przeprowadzonym przez Martę Dudzińską autorka opowiada:
Anna H. Niemczynow zadebiutowała w 2017 r. powieścią „W maratonie życia”. Rozgłos na polskim rynku wydawniczym przyniosły jej kolejne książki, m.in. „Bluszcz”, „Zostań, ile chcesz”, „Jej portret”. Studiowała nauki polityczne, prawo administracyjne i pedagogikę na Uniwersytecie Szczecińskim. Po uzyskaniu dyplomów pracowała jako urzędnik państwowy. Wyszła za mąż za Przemysława Niemczynow i wraz z nim wychowuje dwoje dzieci. Ceniona za autentyzm, odwagę i szczerość pełnoetatowa pisarka na co dzień mieszka w Kulmbach w północnej Bawarii.
Jej najnowsza powieść „Jeszcze w zielone gramy” miała premierę 14 kwietnia
Jak odnalazła się Pani w nowej rzeczywistości pandemii, czy ten okres miał dla Pani szczególne znaczenie? Za czym tęskni Pani najbardziej?
W nowej rzeczywistości odnajduję się do dziś. Staram się zachować spokój i elastyczność, co jest z pewnością wyzwaniem. Bardzo pomaga mi duchowość, którą każdego dnia w sobie pielęgnuję, ucząc się zaufania do życia. Wszak ono wie, co dla mnie najlepsze. Przyjmuję z pokorą to, co otrzymuję, i staram się zachować pogodę ducha.
Oczywiście tęskno mi za otwartością świata. Za podróżami, które uwielbiam, i przede wszystkim za bezkarnym uściskiem drugiego człowieka. Bo to właśnie człowiek jest dla mnie najważniejszy.
Jaka jest Pani recepta na uśmiech i utrzymanie dobrego nastroju? Czy optymizm można w sobie wypracować?
Ja na swój optymizm pracuję codziennie. Dzień zaczynam od powitania z Bogiem i podziękowania Mu w modlitwie za to, że otrzymałam nowe 24 godziny do przeżycia. Zastanawiam się nad tym, jak spożytkować podarowane mi chwile w taki sposób, aby potem nie musieć przepraszać. Każdego ranka śpiewam mantry – to mnie uspokaja i wycisza. Potem medytuję i piszę pamiętnik. Regularnie praktykuję jogę i biegam. Wieczorami czytam Biblię. Te wszystkie działania trzymają mnie w pionie i przypominają o tym, że moje życie jest cennym darem, którego nie mam prawa zmarnować na narzekanie, żal i niekończące się pretensje do świata.
„Perfekcyjna żonglerka czasem i wypełniony po brzegi kalendarz to specjalność kobiet”, pisze Pani w najnowszej książce. Czy rola pisarki jest dla Pani dominującą rolą w życiu, czy może tylko jedną z wielu życiowych pasji, które można pogodzić?
Najważniejszą rolą mojego życia jest niesienie dobra. Staram się być światłem dla siebie i ludzi, z którymi spotykam się osobiście, bądź przy pomocy słowa pisanego. Lubię wspierać innych i przypominać im o tym, że wszyscy jesteśmy na tym świecie potrzebni. Każdy z nas ma do odegrania własną rolę. Pandemia pokazała w jak wielkiej symbiozie, my ludzie XXI wieku żyjemy. Kiedy jedno z nas cierpi, cierpią pozostali. Mój kalendarz też jest wypełniony po brzegi. Nowych pomysłów na pisanie książek wciąż przybywa, lecz nauczyłam się już, że to nie zawód, który wykonuję, mnie definiuje, lecz to, jakim jestem człowiekiem na co dzień.
Pisaniu poświęcam bardzo dużo czasu, lecz nie jest to całe moje życie. Mam fajnego męża, dzieci i psa. Kocham czytać i uprawiać sport. Często gotuję i piekę. Prowadzę niby nudne, lecz fascynujące życie. To ogromny dar.
Jak wygląda dzień pisarki, czy ma Pani stały plan dnia, czy może pisze Pani pod wpływem nastroju, sytuacji?
Plan dnia to podstawa moich działań. Szanuję swój czas i bardzo nie lubię go trwonić. Wstaję wraz ze wschodem słońca i zaczynam dzień od wspomnianych rytuałów. Potem siadam do pracy. Tworzenie książki to nie tylko pisanie, lecz w dużej mierze również czytanie, zbieranie materiałów. Codziennie czynności związane z pracą zajmują mi około ośmiu godzin. Po pracy prowadzę zwyczajne życie. Pielęgnuję swoje pasje i prowadzę długie dyskusje z mężem i dziećmi. Jesteśmy ze sobą bardzo związani.
Czy tworząc własnych bohaterów, wzoruje się Pani na znanych sobie osobach?
Oczywiście! Jestem obserwatorką. Zawsze, kiedy poznaję kogoś nowego, uwielbiam mu się przyglądać. Zapamiętuję charakterystyczne gesty i wyłapuję powtarzające się słowa bądź powiedzonka. Zwracam uwagę na ubranie, makijaż, fryzurę – wszystko. Uwielbiam patrzeć ludziom w oczy, gdyż, jak wiadomo, są one zwierciadłem duszy. Zawsze wiem, jakie chcę wzbudzić w Czytelniku refleksje poprzez zbudowaną przeze mnie postać.
W swojej najnowszej książce porusza Pani temat niespełnionego rodzicielstwa i adopcji? Czy temat jest Pani bliski, czy zna Pani takie rodziny, ich problemy i dylematy?
Zawsze piszę na tematy bliskie memu sercu. Takie, które zgłębiłam i które poddałam szerokiej refleksji. Wszystkie moje powieści są „przemedytowane”. Może dlatego Czytelniczki często określają je mianem mądrych.
Kiedy piszę na jakiś temat, zaczynam od rozmowy z człowiekiem, który przeżył to, o czym chcę pisać. Bywa, że mierzę się z własnymi ułomnościami i uprzedzeniami. Przy powieści „Jeszcze w zielone gramy” musiałam uporać się z tym, aby nie oceniać, chociaż wydawało mi się, że temat wydawania osądów na temat innych mam już przepracowany.
„Nie żyj w świecie zamieszkanym przez złe moce – przedmioty emanujące negatywną energią stają się twoimi wrogami” – cytując słowa przytaczane przez bohaterkę książki, Edytę. Czy wierzy Pani w bioenergioterapię, medycynę naturalną, feng shui?
Wierzę, że wszystko jest energią, i wierzę w przenoszenie się energii na ludzi i przedmioty. Bardzo dbam o to, aby energia, którą się otaczam, była czysta i stwarzała warunki do wzrostu. Lubię wyobrażać sobie, że otacza mnie promień jasnego światła, który przenoszę na ludzi poprzez uśmiech, wdzięczność i pokorę.
Czy pisanie i poruszanie trudnych tematów jest dla Pani sposobem na przepracowanie własnych trosk i problemów?
Własne problemy staram się rozwiązywać w zaciszu własnego serca. Staram się nie przenosić ich na Czytelnika. Nikomu nie brakuje trosk. Po co więc ja mam ich dokładać? 😉
Czy spotyka się Pani z negatywnymi opiniami na temat swojej twórczości lub osoby? Jak radzi sobie Pani z krytyką?
Proszę mi wierzyć, że dzieje się to niezwykle rzadko. Może dlatego, że nie zapuszczam się w czeluści internetu, a prosto w twarz jeszcze nikt nie odważył mi się nic złego powiedzieć.
Jeśli chodzi o krytykę, to uważam, że jeśli jest konstruktywna, to na pewno nikomu nie zaszkodzi. Nie chodzi o to, abym obrastała w piórka, lecz o to, abym pisała coraz lepiej i lepiej. Dziś, po tych kilku latach w zawodzie na pewno łatwiej mi odróżnić krytykę od zwykłej złośliwości, i to mi pomaga. A jak już ktoś jest bardzo uparty i chce mi sprawić przykrość, zwykle pacyfikuję tę osobę miłością 🙂
Pisanie na pewno zajmuje wiele czasu, czy znajduje Pani czas na czytanie? Po jakich autorów lubi sięgać znana pisarka?
Nieustannie czytam. Jak nie czytam, to namiętnie słucham audiobooków. Śmieję się, że od rana do nocy otoczona jestem słowem i to jest wspaniałe. Ja się wcale tym nie męczę. Uwielbiam czytać powieści i nawet z tej kiepskiej potrafię się czegoś nauczyć. Chociażby tego, czego sama nie powinnam robić. Jeśli miałabym wybrać jedną autorkę, w której się zaczytuję, byłoby to trudne. Tak na szybko mogę wymienić Paullinę Simons, Kristin Hannah, Reginę Brett, Jodi Picoult. Z polskich twórców bardzo cenię Katarzynę Grocholę i Janusza Leona Wiśniewskiego.
Jaką rolę, oprócz asystentki, pełni w Pani życiu Księżniczka Leia? Czy miłość do zwierząt, Pani zdaniem, pozwala być lepszym człowiekiem?
Leia jest moją przyjaciółką, powierniczką. Bywa, że przez cały dzień w pracy rozmawiam tylko z nią. Chociaż… w większości milczymy razem 🙂 W przerwach między kreślonymi przeze mnie słowami przytulam moją kudłatą asystentkę, zwyczajnie ciesząc się z jej obecności. Za Leonem Wiśniewskim lubię powtarzać: „Boże, uczyń mnie takim człowiekiem, jakim widzi mnie mój pies”. Widząc radość mojej psiny na mój widok, natychmiast chcę stawać się lepsza.
„Trzeba wiedzieć, czego w głębi serca naprawdę oczekuje się od życia, i być temu wiernym, choćby nie wiadomo co – powiedziała Nadzieja” w Pani najnowszej książce. Czy zgadza się Pani z takim sposobem na dobre życie?
Myślę, że nic wartościowego nie da się zbudować szybko. Jeśli chodzi o oczekiwania wobec życia, to często brakuje nam cierpliwości do tego, by im sprostać. I to jest kluczowe. Szybko się poddajemy. Żyjemy w czasach, gdzie większość rzeczy mamy na wyciagnięcie ręki i denerwujemy się, jeśli coś nam się zabiera. A z życiem nie jest tak łatwo. Ono często nam coś zabiera, ale niekoniecznie po to, aby nam utrzeć nosa, lecz aby sprawdzić, czy jesteśmy na tyle zdeterminowani, by podążać za swoim oczekiwaniem, tudzież marzeniem. Mówiąc w skrócie, życie nas sprawdza. Czy zdamy test w dużej mierze zależy od nas. Niewyczerpana odwaga i uparta wiara to cechy, które mnie napędzają. Wiem, dokąd zmierzam i jestem temu wierna.
Kilka słów na wywołanie uśmiechu? A może przepis na „placek bananowy, który nie przypomina żadnego kapcia, tylko jest lekki, cudownie słodki i puszysty…”? Sposób na poprawę źle rozpoczętego dnia? Recepta na wszystko z przesłaniem dla naszych czytelniczek, mogłaby brzmieć…
Przepisami na ciasta (nie kapcie 😉 ) dzielę się za pośrednictwem mojego bloga annaniemczynow.pl, na który oczywiście serdecznie zapraszam.
Co do sposobu na poprawę źle rozpoczętego dnia to proponuję… odczepić się od siebie. Po prostu. Nie musimy być idealne, aby mieć piękne, twórcze życie.
Receptą na wszystko jest zachowanie pogody ducha – to najważniejsze 🙂
Rozmawiała: Marta Dudzińska, portal www.urodaizdrowie.pl/