Tylko ja wiem co czułam rok temu, kiedy po raz pierwszy w historii naszej rodziny nie zorganizowaliśmy imprezy urodzinowej dla naszej córeczki. Ani Lilianka, ani Remik, ani ja nie znałyśmy języka na tyle, by porwać się na zorganizowanie takiej uroczystości. Właściwie jedyną osobą, która swobodnie posługiwała się wówczas tym językiem, był mój mąż. Nie chciałam fundować nam tak olbrzymiego stresu. Przyjęcie pod swój dach ludzi innej narodowości w takim wypadku było dla nas nie lada wyzwaniem.
Nie odważyliśmy się.
Pamiętam, że wraz z mężem mieliśmy z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia. Kiedy mieszkaliśmy w Polsce, zarówno Remik, jak i Lili zawsze mieli organizowane takie przyjęcia.
A tu nic…
Wiem, że to niezbyt pedagogiczne, ale pojechaliśmy wówczas z małą Lili do sklepu z zabawkami i pozwoliliśmy jej wybrać taką, na jaką miała ochotę. Nasz portfel nieco ucierpiał, ale „kupiliśmy” za to odrobinę radości dla naszego dziecka. Uwierzcie mi, to była niska cena w porównaniu z tym, co czuliśmy. Obiecałam sobie wtedy, że w ciągu roku nauczę się na tyle posługiwać językiem, że spróbuję pokonać ten paraliżujący lęk przed zaproszeniem do nas niemieckich dzieci.
Uwielbiam dotrzymywać sobie słowa. Czuję wtedy spokój. Nie zawsze wychodzi tak, jakbym chciała, ale staram się mieć poczucie, że zrobiłam wszystko, co mogłam, by osiągnąć spełnienie.
Sercem domu jest kobieta – zawsze będę to powtarzać. Chociaż mój niemiecki pozostawia naprawdę wiele do życzenia, postanowiłam, że w tym roku impreza się odbędzie.
Kupiliśmy zaproszenia i zaczęliśmy działać. Już samo ich wypisywanie okazało się wyzwaniem, gdyż nazwiska niektórych dzieci były tak trudne do zapamiętania, że ostatecznie pozostaliśmy przy wpisaniu jedynie imion. Jak się później okazało, do naszego domu zamiast sześciorga dzieci, przybyło ich aż dziesięcioro 🙂 Łącznie z solenizantką, jej bratem, nami, rodzicami dzieci i naszym psem, było nas… nawet nie wiem ile 🙂
Okazało się, iż przybyły nie tylko dzieci niemieckie, ale również te pochodzące z innych krajów. Były Alisa i Valeria z Rosji, oraz Yasemin i Chan – dzieci z korzeniami tureckimi 🙂
I to było najpiękniejsze …
Zrozumiałam, że wszystkie dzieci, niezależnie od tego skąd pochodzą, bawią się tak samo i są żywo zainteresowane swoją „innością”traktując ją w sposób naturalny.
Wyzwaniem, jakie podjęłam było zaśpiewanie STO LAT. No bo jak to w polskim domu, na polskich urodzinach miała ta piosenka nie wybrzmieć??? Absolutnie nie do przyjęcia 🙂
Poprosiłam mojego męża o wydrukowanie tekstu dla dzieci. Każde z nich otrzymało go na małej karteczce i zanim zaśpiewali, dostali zadanie, aby spróbować go przeczytać 😉 Śmiechu było co niemiara, ale ostatecznie się udało. Usiadłam do pianina, zagrałam, a dzieci śpiewały tak, że ze wzruszenia trzęsły mi się ręce na klawiszach i o mały włos się nie popłakałam 🙂
Najlepsze było potem! Yasemin i Chan zaśpiewali Happy Birthday po turecku 🙂 🙂 🙂 W życiu bym się nie spodziewała, że coś tak wspaniałego przydarzy się podczas przyjęcia. Moje serce omal nie wyskoczyło z piersi.
Ogromną radością było dla mnie to, że dzieci (wszystkie bez wyjątku) wsuwały ze smakiem tort, który zrobiłam. Wiadomo, że dzieci są najszczerszymi krytykami, dlatego uznaję ten fakt za ogromny ukłon w stronę moich kulinarnych umiejętności.
Jak polskie urodziny to… nie mogło się obyć bez polskich „Kaczuszek”. Jako najbardziej wyrośnięta kaczka, nauczyłam moje małe kaczuszki tańczyć taniec, który zna każdy Polak i Polka. Zachwyt na twarzach dzieci był tak ogromny, że tego nie da się opisać słowami. Tańczyliśmy z takim zaangażowaniem, że do teraz odczuwam w łydkach zakwasy 🙂 🙂 🙂 Mam nadzieję, że dzieci też!!!
I teraz hit! Mój kochany mąż wymyślił puszczanie latawców. Odważył się zabrać ze sobą całą gromadę na pole 🙂 (jedenaścioro dzieci w przedziale wiekowym 4 – 8 lat).
Jak później relacjonował, najmłodszej, Zosi po drodze zachciało się siku. (podołał temu wyzwaniu)
Zanim dotarli na miejsce, latawce dziwnym trafem wylądowały na przydrożnych latarniach a afera o to, kto ma trzymać na smyczce naszego psa, zdawała się nie mieć końca 🙂 W drodze powrotnej okazało się, że jedno dziecko zgubiło czapkę i trzeba było wracać na pole, by ją odszukać 🙂 Jak się domyślacie, Przemysław wrócił do domu pełen energii i radości, jaką rzecz jasna otrzymał od zaproszonych pociech 🙂
Imprezka miała trwać około trzy godziny. Kiedy zaczęli pojawiać się rodzice, by odebrać swoje dzieci, okazało się, że żadne z nich nie chce wyjść z polskiego domu. Rozsmakowały się w polskich andrutach, polskim cieście czekoladowym i polskich roladkach z łososiem, które przygotowałam. Jedyne, czego nie chciały, to małe zapiekanki z pieczarkami i serem. Trzeba było pędem ściągać to, co na górze, by zaspokoić głód małych krasnali 🙂 Na szczęście sytuację uratował…keczup! Dzieci zjadły więc suche bułki z keczupem i były zadowolone, jakby jadły przynajmniej kawior 🙂
Przez nasz dom przewinęło się tyle ludzi, że nie jestem w stanie policzyć. Pod wieczór, kiedy część gości rozeszła się do swoich domów, odwiedzili do nas rodzice Yasemin i Chana, przyprowadzając swoją najstarszą córkę Celin, która zaczęła grać na pianinie żeglarskie szanty, a my śpiewaliśmy – każdy w swoim języku, naturalnie.
I wtedy… właśnie wtedy, kiedy mój głos wyśpiewujący polskie słowa piosenki ledwie przebijał się przez słowa niemieckie, pomyślałam… że Polakiem najbardziej się jest na emigracji. Determinacja, by usłyszeć polskie „sto lat” sięga zenitu, a polskie „Kaczuszki” stają się narodowym tańcem. Z pozoru ledwie słyszalne polskie bicie serca jest tak głośne, że zagłusza wszystko, co dookoła i zaraża swoim pięknem wszystkich, którzy się z nim zetkną.
Tak, zaraża. Skąd wiem?
Bo odebrałam kilkanaście wiadomości, w których to rodzice informowali nas, że… najpiękniejsza w całych urodzinach była ta nasza POLSKA ATMOSFERA.
Ósme urodziny naszej Lilianki zapamiętam na zawsze. Pokazały mi one, że „inaczej” nie musi oznaczać „gorzej”. Wręcz przeciwnie. To od nas zależy, co zrobimy z okolicznościami, w których się znaleźliśmy i jeśli tylko odważymy się otworzyć serce na nowe, może się okazać, że otrzymamy więcej, niż moglibyśmy sobie wyobrazić.
Polakiem najbardziej się jest na emigracji…Dobry Panie jaka to prawda <3
Nazajutrz byliśmy tak zmęczeniu, że usnęliśmy podczas mszy dla POLONII. Jedynym, który wysłuchał kazania naszego cudownego polskiego księdza, był nasz syn Remik. Ja, Przemek i Lili…spaliśmy w najlepsze 🙂
PS Bardzo Cię proszę, udostępnij ten post. Wiem, że nas Polaków rozsypanych po świecie jest więcej. Wiem, że matki wychowujące swoje dzieci poza granicami kraju, każdego dnia borykają się z tęsknotą i dylematami różnych postaci. Wiem, że moje doświadczenie może im pomóc w zrobieniu kroku naprzód i sięgnięciu po to, co z pozoru niemożliwe. To, jak żyjemy nie zależy od kraju, lecz od nas. To my tworzymy granice między ludźmi. Może pora spróbować je pokonać i otworzyć się na nowe?
Z miłością
Ania
Zobacz jak śpiewają Yasi i Chan ? medium
5 komentarzy
Aniu a możesz podać przepis na roladki z łososiem? Najważniejsze to zawsze być sobą i ze szczerością podchodzić do ludzi a zwłaszcza dzieci. Dzieci w mig wyczują zakłamanie w naszym zachowaniu. Pozdrawiam Wiesława
Kochana, roladki są bardzo proste. Najpierw robię naleśniki, tyle, że na słono. Zamiast cukru dodaję do nich odrobinę pieprzu i soli. Potem smaruję je serkiem śmietankowym filadelfia wymieszanym z dwoma łyżkami musztardy francuskiej i układam kawałki wędzonego łososia. Wszystko zawijam w rulon i kroję na kawałeczki szerokości około 1-2cm. Polecam te roladki. Naprawdę świetna przekąska. Następnym razem jak je zrobię, to wstawię przepis i zdjęcia 🙂 Buziaki, kochana.
Wielkie zazrdo! Na prawdę! U nas pierwsza impreza ur syna. Nikt nie przyszedł! 10 zaproszonych. Nie przyszedł żaden kolega! I to po 4 latach pobytu w De . Druga impreza. Nikt nie przyszedł! Ratowali sytuację znajomi z pracy męża. …
A w Niemczech jesteśmy już 9 lat. Syn chodził do przedszkola, do szkoły…
Na szczęście drugi syn miał lepszych kolegów i ci się pojawili.
Najmłodsze dzieci na razie obracają się gl wśród rodziny i polskich znajomych.
Nieraz słyszałam „oni są z Polski nie baw się z nimi” „oni są inni” „oni nie są nasi”. Przykre. Tym bardziej trudne do wytłumaczenia 6 czy 8 latkom….
Naprawdę? Kochana, ja mam zupełnie inne doświadczenia. Córeczka bardzo szybko znalazła przyjaciół. Często odwiedzają nas inne dzieci. Nie tylko te pochodzące z Niemiec, ale również z innych krajów. Cieszę się, bo ćwiczę z nimi język. Nigdy nie usłyszeliśmy, że jesteśmy inni. Syn chodzi do gimnazjum i tutaj również ogromna pomoc ze strony szkoły. Dwoją się i troją, aby mógł się rozwijać. Otrzymaliśmy nauczycieli do pomocy w nauce języka. Napiszę o tym więcej postów, bo widzę, że to fajny i pomocny temat dla mam wychowujących dzieci poza krajem. Przytulam Cię do serca i życzę, aby się u Was poprawiło.
Wspanialy tekst! -Mieszkam tutaj ( Lipsk) juz od 20-u lat i wszyscy nasi niemieccy znajomi sa zawsze zachwyceni nasza otwartoscia, goscinnoscia i serdecznoscia. Zawsze podkreslaja jak dobrze czuja sie u nas w domu. Cieszy mnie to ze ta nasza innosc… bo Polacy sa inny jest dostrzegana i przyjmowana z ciekawoscia. Goraco pozdrawiam wszystkich Polakow na obczyznie.