Home WEWNĘTRZNA RÓWNOWAGA Poranne strony – medytacja pisana odręcznie.

Poranne strony – medytacja pisana odręcznie.

Przez Anna H. Niemczynow

Pamiętam czas, kiedy trwałam w zawieszeniu pomiędzy tym, co robiłam, a tym, co pragnęłam robić. Moje serce od wielu lat upominało się o to, bym wreszcie zauważyła jego pragnienia. Na początku nie były to głośne krzyki – raczej ciche podszepty.

Jak większość ludzi mojego pokolenia, zostałam ukształtowana tak, by robić to, czego się ode mnie oczekuje. Jako osoba ogromnie spragniona akceptacji społeczeństwa, wielokrotnie rezygnowałam z siebie, by zadowolić innych. Nie czuję się z tego powodu wyjątkowo, ponieważ wiem, że takich ludzi jak ja, jest całe mnóstwo.

Coraz trudniej nam mówić NIE. Zapominamy o tym, że NIE dla świata, oznacza TAK dla nas samych. Mówienie życiu TAK, jest ściśle połączone z mówieniem NIE.

Odmawiam, kiedy czuję, że coś jest sprzeczne z moim wnętrzem.

Odmawiam, kiedy wiem, że spełnienie oczekiwania odbiorą mi spokój.

Odmawiam nawet wtedy, kiedy karty mojego kalendarza są puste, ponieważ pragnę zapisać je po swojemu, a nie tak, jak ktoś sobie tego życzy.

Łatwo napisać, trudniej zrobić, prawda? Dobrze o tym wiem. Mimo, iż rozwój mojej świadomości jest na zdecydowanie wyższym poziomie niż przed paroma laty, to jednak wciąż pozostaje on rozwojem. Codziennie mam coś do przepracowania i zdaję sobie sprawę, że nie ma dla mnie taryfy ulgowej w związku z tym, że czegoś już się nauczyłam. Nauczyć się, to jedno, a wykorzystywać zdobytą wiedzę w praktyce, to drugie.

Dokładnie pamiętam dzień, kiedy po raz ostatni poszłam do klubu fitness, aby pożegnać się z moimi klientami. Byłam dobrym trenerem, więc to pożegnanie było niezwykle trudne. Ludzie płakali prawdziwymi łzami. Ja również płakałam. Jeszcze przez jakiś jakiś czas próbowano przywrócić mnie do zawodu. Pisano nawet petycje służące temu, abym znów  zaczęła prowadzić zajęcia. We mnie jednak coś pękło i choćbym chciała, moje serce nie było już w stanie szeptać. Ono wrzeszczało, że nie mam prawa tam wracać, ponieważ gdy to zrobię, znów spełnię czyjeś oczekiwania, zamiast własnych. Kategorycznie odmówiłam, stając się tym samym osobą bezrobotną. Po raz pierwszy w życiu nie miałam pieniędzy nawet na waciki. Czułam się z tym bardzo źle. Na samą myśl o tamtych dniach robi mi się gorąco i trudniej mi złapać oddech.

Wtedy już kroczyłam po ścieżce duchowego rozwoju, jednak ta moja wędrówka była bardzo chaotyczna. Łapałam za różne książki i próbowałam wyciągnąć z nich coś dla siebie. Popadłam w pułapkę robienia wszystkiego na raz i bywało, że miałam wrażenie, że moja duchowość odbiera mi czas, zamiast go dawać. Z całym szacunkiem dla mnichów i lewitujących joginów, ale ja, matka i żona, nie mogłam sobie pozwolić na całodzienne kontemplowanie życia. Musiałam żyć, stawiać czoła codziennym wyzwaniom, którym daleko było do wzniosłości. Zakupy, pranie, sprzątanie, obiad, lekcje, zajęcia dodatkowe dzieci – wszystko było na mojej głowie. Mąż pracował w Niemczech, a ja z dziećmi wciąż pozostawaliśmy w Polsce. To był trudny czas, lecz niezwykle mi potrzebny.

Kiedy piszę „Wszystko, co mi się przytrafia, dzieje się dla mojego dobra. Ufam procesowi życia”, dokładnie wiem, że to prawda. Nie dlatego, że brzmi mądrze, ale dlatego, że doświadczyłam mądrości tych słów na sobie. Nauczyłam się dziękować za doświadczenia, nawet za te trudne. O wdzięczności napisałam nawet książkę. Jeśli chcesz zgłębić ten temat, mocno Cię do tego zachęcam. Dziennik „Sto dni wdzięczności” jest pozycją niezwykle pomocną w chwili, gdy pragniemy dostrzec własne ja.

Pomiędzy wszystkimi publikacjami na temat rozwoju świadomości, trafiłam na książkę, która jest już ze mną od około sześciu lat. Nie potrafię sobie przypomnieć, jak długo stała ona na półce nietknięta, pamietam jednak, że gdy już zaczęłam ją czytać i przerabiać na sobie jej zalecenia, moje życie się odmieniło. Mowa tu o książce „Droga artysty” autorstwa Julii Cameron.

To właśnie dzięki niej odkryłam coś takiego, jak poranne strony, a w zasadzie zaczęłam nazywać w ten sposób moje wieloletnie pisanie pamiętnika, które czyniłam przez prawie całe swoje życie z większym, bądź mniejszym zaangażowaniem.

Pewnego dnia, kiedy mój świat któryś już raz z kolei runął, ja postanowiłam, że kupię sobie zeszyt i każdego poranka, idąc za radą autorki książki, będę zapisywała trzy strony w moim zeszycie.

Pewnie zastanawiasz się o co chodzi z tymi porannymi stronami, co to jest i po co to robić?

Najprościej mówiąc, poranne strony, są to trzy strony odręcznego zapisu strumienia świadomości. Mogą brzmieć na przykład tak: O rety, kolejny dzień. Ale nie chciało mi się wstawać. Co ja zrobię na obiad? Mam dość instagramowych obrazków na których widzę trzydaniowe dania. Mam to gdzieś. Zrobię rosół, a jutro zrobię pomidorową i tyle.

Rozumiesz? Nie chodzi o to, byś siliła się na jakąś wyszukaną prozę. Masz pisać to, co akurat płynie z Twojego wnętrza, bez zastanawiania się nad składem, ładem, interpunkcją i ortografią. Poranne strony są tylko dla Ciebie. Są swoistym drenażem mózgu.

Twoja codzienna bazgranina nie ma być sztuką, a zwyczajnym przesuwaniem się długopisu po papierze. Nawet, gdybyś miała pisać słowa: „nie mam o czym pisać, ale to beznadzieja i tak dalej”. Poranne strony nie mają brzmieć mądrze. Nikt nie będzie ich czytał, nawet Ty w początkowym etapie nie powinnaś ich czytać. Czasami poranne strony będą barwne, a czasami smętne i tak ma właśnie być.

Podzielę się z Tobą fragmentem jednej z moich porannych stron. Napisałam te słowa w maju 2017 roku.

„Trudno mi opanować złość. Wiem, że ona mnie krzywdzi. Chociażby wczorajsza sytuacja z telewizorem. „Z” przecież nie zrobił tego specjalnie. Ja się wściekłam i niepotrzebnie straciłam energię. Potem była sytuacja z piecem, kolejne nerwy. Na „deser” wściekłam się o buty „G”. Byłam zła, że niby za małe i że wszystkie decyzje muszę podejmować sama. Jakby decyzja o kupnie butów była niewiadomo jakim problemem. Usilnie próbuję mieć nad wszystkim kontrolę, zamiast po prostu żyć. Telewizor mnie wkurza. Wszechogarniająca migająca sraczka”.

(„Z” i „G” – to szyfry. Napiszę o nich za chwilę).

Domyślam się o co mogło mi wtedy chodzić i z własnego przekazu ewidentnie rozpoznaję tamte emocje. Przelewałam je wtedy na poranne strony. Wszystkie małostkowe myśli wyrzucałam z siebie o poranku, po czym zamykałam zeszyt i czułam się zdecydowanie lżej. Jakby pozbycie się „emocjonalnego łajna” uwalniało miejsce na moją kreatywność. Mam na to dowód – wtedy już pisałam książki.

To moje martwienie się o wszystko, o dzieci, o męża, o zakupy, o buty, o gotowanie itd – zostawiałam na kartach dziennika.

Po wszystkim byłam już tak zmęczona narzekaniem, że zaczynałam koncentrować się na wdzięczności. Wymieniałam dziesięć dobrodziejstw, czyli rzeczy, za które jestem wdzięczna. Taka poranna pisanina stała się dla mnie swego rodzaju medytacją. Zaczęłam poznawać siebie jeszcze bardziej poprzez „rozmowę” jaką toczyłam ze sobą podczas tego pisania. Przelewałam natłok myśli na papier po to, by je tam zostawić i zająć się DZIAŁANIEM.

Julia Cameron jest zdania, że od porannych stron nie powinniśmy mieć wymówek. Nie powinniśmy ich pomijać, ani skracać. Niezależnie od tego, w jakim jesteśmy nastroju, koniecznym jest, abyśmy zapisali przynajmniej trzy strony. Poranne strony nauczą nas nie zwracać uwagi na naszego wewnętrznego krytyka. Nauczą nas również większej empatii dla siebie samych. Potwierdzam te  tezy z pełną świadomością. Sprawdziłam na sobie. 

Poranne strony niewątpliwie należą do ćwiczeń duchowych. Jak pisze Cameron; Nie da się pisać porannych stron przez długi czas i nie dotrzeć do nieoczekiwanych pokładów wewnętrznej mocy. Strony są szlakiem, który wiedzie nas wgłąb siebie, gdzie spotykamy się z własnymi zdolnościami twórczymi i naszym twórcą. Za pomocą porannych stron sporządzamy mapę własnego wnętrza. Zapisywanie porannych stron sprawia, że światło wglądu łączy się z mocą umożliwiającą zmiany i rozwój. Bardzo trudno jest narzekać na los, poranek za porankiem, miesiąc za miesiącem, i nie wziąć się w końcu do konstruktywnego działania. Strony wydobywają nas z rozpaczy i prowadzą ku rozwiązaniom, o jakich nam się nie śniło. Każdy, kto wędruje po porannych stronach, dociera w końcu do wewnętrznego źródła mądrości.

Przyznaję, że nie codziennie udaje mi się zapisać trzy poranne strony, będące strumieniem mojej świadomości. Owszem, piszę w pamiętniku, ale zdarza mi się to robić również wieczorami, albo po południu. Stosuję wiele ćwiczeń duchowych i zawsze wybieram te, które podpowiada mi moje serce.  Zmieniam je w zależności od tego, co podpowiada mi mój wewnętrzny głos. Jednak z ręką na sercu mogę przyznać, że regularnie wracam do tego porannego ćwiczenia. Dzięki niemu nauczyłam się jednej, bardzo ważnej rzeczy. MOGĘ PISAĆ POWIEŚCI NIEZALEŻNIE OD TEGO, JAK SIĘ CZUJĘ.

Często jestem pytana o wenę i o to, czy do konkretnego rodzaju książki potrzebuję konkretnego stanu emocjonalnego. Odpowiedź być może Was zaskoczy, ale jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Kiedy pisałam „Życie cię kocha, Lili”, byłam w marnym stanie psychicznym. Pisałam tę książkę tuż po przeprowadzce do Niemiec i uwierzcie, nie było mi do śmiechu. Ogrom codziennych wyzwań, którym musiałam sprostać, bardzo mnie przytłaczał. Mimo, że codziennie wręcz walczyłam o pogodę ducha, to udało mi się napisać książkę, którą okrzyknięto najbardziej pozytywną historią roku!

Wracając jednak do porannych stron – Można czuć wewnętrzny opór przed tego rodzaju ćwiczeniem. Możemy się bać, że ktoś przeczyta nasze bazgroły i co wtedy? Po pierwsze, nie masz wpływu na czyjeś wścibstwo. Proponuję na pierwszej stronie zeszytu napisać wielkimi bukwami CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ. TREŚCI ZAWARTE NA STRONACH ZESZYTU MOGĄ CIĘ ZRANIĆ DO ŻYWEGO. LEPIEJ SIĘ ZASTANÓW, ZANIM TO ZROBISZ!!!

Taki komunikat może odstraszyć. W każdym razie, gdybym na przeczytała coś takiego, nie zdobyłabym się na odwagę, by pójść krok dalej 😉

Możesz też stosować szyfr (wspomniałam o tym wcześniej). Wymyślić swoje własne określenia imion. Na przykład teściową możesz nazywać wisienką, a domowników określać liczbami. 1 to mąż, a 2 i 3 to dzieci. Szyfry są znane tylko tobie i istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że ktokolwiek zrozumie cokolwiek z tego, co napisałaś.

Ja nie stosuję szyfrów. Uważam, że jak ktoś ma odwagę zaglądać w nie swoje rzeczy, to niech i ma odwagę do tego, by zmierzyć się z tym, co tam zastanie 🙂  Uwierz mi, ze mnie rownież wylewa się czasami lawina smutku, żalu i goryczy.

Pisanie porannych stron jest magią i z doświadczenia Julii Cameron, ludzie, którzy najbardziej się tej magii opierają, zwykle zakochują się w niej najbardziej. Pisząc poranne strony, informujemy siebie i wszechświat o swoich marzeniach, frustracjach, nadziejach. Zaczynamy zauważać to, ile dobra jest dookoła nas.

Moje pisanie porannych stron często koncentruje się na wdzięczności. Wymieniam to, za co chciałabym podziękować, zapisuję swoje cele i pragnienia. Czasami maluję, ale o tym opowiem kiedy indziej 😉
Kiedy po jakimś czasie wracam do swoich zapisków czarno na białym widzę, ile z nich się spełniło. Zauważam zmiany w sobie, widzę swój rozwój i czasami śmieję się w głos z tego, o czym kiedyś myślałam. Nabieram dystansu do siebie samej. 

Wielu z Was często mi pisze, że medytacja nie jest dla nich, że za bardzo się nudzą, że nie potrafią. Właśnie tych z Was chciałabym namówić na poranne strony. Poranne strony są medytacją – są czasem, jaki spędzimy ze sobą w sposób wartościowy. Zachęcam Was całym sercem i czekam na relacje z Waszych odczuć. Lubię, pozostawać z Wami w kontakcie.

Wysyłam dużo miłości

Ania

PS na zdjęciu widać moje zeszyty z okresu około dwóch lat. Moje poranne strony zapisane wdzięcznością. Pamiętniki, po prostu.

Wszystko, o czym u mnie przeczytasz, sprawdziłam na sobie.

Mogą Cię również zainteresować

Zostaw komentarz