Home MEDIA Potrzebujemy niewygody – wywiad dla portalu Granice.pl

Potrzebujemy niewygody – wywiad dla portalu Granice.pl

Przez Anna H. Niemczynow

– Potrzebujemy niewygody. Czegoś, co wypchnie nas spod kołderki życia, do jakiego przywykliśmy. Trzeba pamiętać, że ludzie niekiedy nie spełniają marzeń nie dlatego, że ich nie mają, ale dlatego, że brakuje im odwagi, by zostawić to, co dobrze im znane. Wolimy żyć w „jakoś to będzie”, zamiast z dumnie podniesioną głową rzucić się w „nie wiem, jak będzie, ale wiem, że się uda i będzie jeszcze lepiej” – mówi Anna H. Niemczynow, autorka książki Uśpione namiętności.

Nigdy nie jest za późno na to, by spełniać swoje marzenia?

Prawie wszystkie marzenia można spełniać w każdym momencie życia. Mówię prawie, ponieważ są takie marzenia, jak np macierzyństwo, które mają tak zwaną przydatność czasową (śmiech). Jako osoba z wypracowaną pogodą ducha głęboko wierzę, że większość naszych ukrytych pragnień jesteśmy w stanie wcielić w codzienność, o ile nie ograniczają nas nasze myśli. To od myśli wszystko się zaczyna.

A jak jest z Izabelle Walter, bohaterką Pani nowej powieści? Dlaczego tytułowe namiętności przez lata ignorowała?

Nie nazwałabym tego ignorowaniem, raczej użyłabym słowa „uśpienie”. Marzenia, które Izabelle nosiła w sercu, na pewnych etapach jej życia zapadły w swego rodzaju śpiączkę. Kobiety już tak mają, że kiedy stają się matkami, tudzież przywódczyniami rodzinnego stada, wówczas oddają się tym rolom bez reszty. A przynajmniej większość kobiet, które ja znam, tak właśnie ma. Wszystkie potrafimy pięknie mówić o asertywności, lecz w praktyce nie czujemy się już tak biegłe. (śmiech)

Izabelle, będąc żoną i mamą, miała po prostu inne priorytety. Na danych etapach swojego życia nie myślała o spełnianiu marzeń i rozbudzaniu namiętności, lecz po prostu brała się za bary z prozą życia. Jak większość z nas.

Odejście męża stanowiło punkt zwrotny w jej życiu? Dlaczego?

Poczuła, że na tym etapie życia nie ma już nic więcej do zdobienia. Coś się skończyło i właśnie zaczęło się coś nowego, innego. Będąc wdową i zarazem kobietą, której dzieci już dawno wyfrunęły z gniazda, mogłaby zacząć się użalać nad tym, co przegapiła i czego nie dokonała, lecz nie zrobiła tego. Wybrała inną drogę. W myśl zasady, że w życiu kobiety jest czas na wszystko, uznała, że teraz jest czas na rozbudzenie uśpionych namiętności, czyli marzeń i pragnień, jakie latami czekały właśnie na tę chwilę.

 

Do realizacji marzeń potrzebujemy więc czasem zewnętrznego bodźca?

Oczywiście. Powiem więcej: potrzebujemy niewygody. Czegoś, co wypchnie nas spod kołderki życia, do jakiego przywykliśmy. Trzeba pamiętać, że ludzie niekiedy nie spełniają marzeń nie dlatego, że ich nie mają, ale dlatego, że brakuje im odwagi, by zostawić to, co dobrze im znane. Wolimy żyć w „jakoś to będzie”, zamiast z dumnie podniesioną głową rzucić się w „nie wiem, jak będzie, ale wiem, że się uda i będzie jeszcze lepiej”.

Wydawało się, że małżeństwo Walterów było idealne. Za pozorami kryształu bez skazy stały jednak lata wyrzeczeń?

Nie tyle wyrzeczeń, co obopólnie podjętych decyzji. Lubię obserwować obecne podejście do instytucji małżeństwa. Media podają nam obrazy tego, jak powinno ono wyglądać i często mylnie oceniamy, że nasze związki nie wpisują się w powszechnie promowany model. Zaczyna nam się wydawać, że wciąż musimy z czegoś rezygnować, Pan to ładnie nazwał „wyrzeczeniami”. Człowiek, który czuje się wolny, nie lubi wyrzekać się czegoś. Chce żyć pełną piersią, korzystać z tego, co proponuje świat. Patrząc na kobietę, matkę, żonę, można odnieść wrażenie, że rezygnuje z siebie. Ale czy nie taką właśnie podjęła decyzję wychodząc za mąż, zakładając rodzinę, rodząc dzieci?

Nie chcę zdradzać fabuły, lecz czuję się zobowiązana stanąć po stronie Belli, która w żadnym momencie historii nie czuje się ofiarą. Przyznaje, że nie spełniła swoich marzeń. Niemniej jednak, nie obarcza nikogo za to winą. I kiedy wreszcie nadchodzi odpowiedni moment, z ufnością dziecka, mimo że ma ponad sześćdziesiąt lat, bierze sprawy w swoje ręce i działa. Życzyłabym sobie, aby jej postawa stała się inspiracją.

Dlaczego zatem Walterowie trwali ze sobą do samego końca? Choć niepozbawiony wad, był to jednak związek udany?

Przysięgali to sobie. Zamiast wymienić siebie na nowy model, co teraz powszechnie modne, oni wytrwali, wychowali dzieci, byli ze sobą, dopóki śmierć ich nie rozłączyła. Jakże mało mamy teraz opowieści o trwałości małżeńskich więzów. Będąc osobą, która doświadczyła rozwodu i wie, jakie uczucia się z nim wiążą, zapragnęłam taką historię opowiedzieć. Nawet najlepsze małżeństwa mają słabsze okresy.

Odpowiadając na drugą część pytania, powiem: tak, małżeństwo Walterów moim zdaniem mimo wszystko było udane.

Czytaj również: Anna H. Niemczynow – cytaty 

Po śmierci męża Izabelle się zmienia czy może raczej staje się wreszcie tym, kim naprawdę była?

Nie tyle zmienia siebie, co swoje podejście do życia i do rodziny. Podświadomie czuje, że poprzez podjęte decyzje jest jeszcze w stanie nauczyć czegoś swoje dzieci, mimo że są to już osoby dorosłe i ukształtowane. Izabelle w żadnym momencie nie narzeka i to jest w niej piękne. Nikomu, kto narzeka, nigdy nie przybyło. Wręcz przeciwnie. Moja bohaterka uczy i skłania Czytelnika do refleksji. To szalenie ważne.

Jednak dzieci Izabelle niekoniecznie przyjmują to podejście ze zrozumieniem. Kobieta przez lata tkała fikcyjny obraz siebie, w który uwierzyły nawet jej pociechy?

Jej obraz nie był fikcyjny. Nie można żyć w fikcji przez blisko czterdzieści lat. Nie da rady tak długo udawać. Izabelle godziła się na taką, a nie inną codzienność. Akceptowała ją. Dla swoich dzieci była spójna. A potem, jak to kobieta, zmieniła zdanie. Każdy ma do tego prawo.

Dla bliskich Izabelle – przynajmniej początkowo – nie liczy się nic poza spadkiem. To obraz dość brutalny, ale często znajdujący pokrycie w rzeczywistości?

Słyszałam wiele takich historii. One wszystkie kończą się podobnie. Kiedy już rodzina skończy się szarpać o majątek i już nic nie pozostaje, zwykle dochodzą do głosu ludzkie uczucia. A przed nimi nie da się uciec. Człowiek, który kocha, żyje w prawdzie i dąży do światłości. W światłości jest miłość, a w przypadku prawdziwej miłości pieniądze nie są już najważniejsze. W jej obliczu bledną – i to jest piękne, wzniosłe. Za pieniądze można kupić pyszną kawę, ale nie kupimy uczucia miłości, z którą zostanie ona podana. Na coż nam spadek i pieniądze, gdy zabraknie bliskości? Każdy powinien to rozważyć we własnym sercu.

Chociaż dzieci krytykują zachowanie Izabelle, ta postanawia zrealizować swoje marzenia. Postawa matki działa na pozostałych członków rodziny jak terapia szokowa? I może sprawić, że czegoś się dzięki niej nauczą?

Terapia szokowa zawsze nas czegoś uczy. Tyle, że nie mamy zbytnio czasu na przyswojenie danej wiedzy. Dlatego reagujemy oporem. Dlatego właśnie dzieci Izabelle tak zareagowały na jej decyzje. Pewne niemieckie przysłowie mówi, że zupa nigdy nie jest tak gorąca, jak tuż po wyjęciu z garnka. Gdy stygnie, zaczyna smakować inaczej. Tak samo jest z terapią szokową. Coś, co początkowo zwala z nóg, po kilku chwilach staje się znajome i może się okazać, że nawet lepsze od tego, co było. Gdy Izabelle zaczyna spełniać marzenia, okazuje się, że może stać się kimś inspirującym, a nie jednostką podległą i biernie oczekującą na polecenia innych.

Jednocześnie zachowanie bohaterów nierzadko nas bawi. Humorem chciała Pani zrównoważyć poważne tematy?

Lubię mówić, że nie należy brać życia aż tak serio, bo jeszcze się taki nie urodził, kto uszedłby z nim żywo (śmiech).

Tak często dzielimy włos na czworo, przeżywamy, kłócimy się, walczymy między sobą, jakby było o co. Na świecie jest wystarczająco miejsca dla każdego z nas. Zdaję sobie sprawę z tego, że to idealistyczne podejście, jednak lubię niekiedy być idealistką. Lubię sprawy trudne brać na wesoło i wyszukiwać w nich pozytywy. Od lat praktykuję wdzięczność, co mi niezwykle pomaga. Mam zeszyt, w którym codziennie wypisuję to, za co mogę podziękować. Ostatnio, kiedy bolał mnie ząb, podziękowałam za to, że przez opuszczenie kilku posiłków przynajmniej nieco schudnę. Zaczęłam się śmiać sama z siebie. Często mam z siebie ubaw, co lubię przenosić do opowieści, które snuję. Sarkastyczne podejście do rzeczywistości nie jest mi obce. Dzięki temu nieco lżej się żyje.

Na liście marzeń Izabelle nie znajdziemy podróży dookoła świata. Zamiast tego jest na niej malowanie paznokci czy czytanie do białego rana. Marzenia Izabelle – wbrew pozorom – są bardziej ekstrawaganckie niż chociażby skok ze spadochronem?

Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że jeśli nie będziemy szczęśliwi w na pozór zwykłych, codziennych czynnościach, takich jak wspomniane przez Pana czytanie czy też malowanie paznokci, to wówczas nie uszczęśliwi nas nawet lot w Kosmos. Celowo na liście namiętności nie ma marzeń, namiętności uznawanych za ekstremalne. Chociaż sama kocham podróżować, to – proszę mi wierzyć – najszczęśliwsza na świecie jestem wówczas, gdy budzę się rano w swoim łóżku i dociera do mojej świadomości, że jestem zdrowa! To prawdziwy dar! Mogłabym przecież go nie otrzymać.

Życie pełną piersią to nie musi być życie na krawędzi. Nie muszą mu towarzyszyć skoki ze spadochronem i inne dzikie wariacje. Żyć pełnią to znaczy żyć w harmonii ze sobą i światem. To akceptacja tego, co mamy i szukanie w tym szczęścia. Kiedy koncentrujemy się na brakach, one się mnożą. Lista namiętności Izabelle inspiruje do szukania dobra w z pozoru ogólnie dostępnych czynnościach. To jest tak łatwe, że trudno na to wpaść. Izabelle w tej powieści wyrasta na nauczycielkę. W moim odczuciu to piękne.

Cele, dla niektórych będące elementem codzienności, dla innych mogą być czymś, za czym naprawdę się tęskni?

Absolutnie tak. Dla mnie codziennością są chwile wyciszenia, w których nabieram sił do życia z uśmiechem. Proszę się rozejrzeć, ilu ludzi tęskni właśnie za radością. Za szczerym uśmiechem, który mi, nieskromnie przyznam, przychodzi bardzo lekko. Tyle, że nie byłoby tak, gdybym na tę codzienną radość nie pracowała. Gdybym nie praktykowała wdzięczności, gdybym nie szukała piękna niekiedy w brzydocie. Wszystko jest kwestią nastawienia.

Nie należy zatem kwestionować i wyszydzać cudzych pragnień?

Możemy wygłaszać różne teorie odnośnie pragnień, ale wiem jedno: jeśli nawet z pozoru mamy wszystko, a braknie nam spokoju ducha, jesteśmy jednym wielkim smutkiem. Ilu bogatych ludzi cierpi na depresję? Mogliby przecież podróżować, spełniać marzenia, robić wszystko, co tylko przyjdzie im do głowy. A jednak tego nie robią. Przyczyn należy szukać głębiej.

A jakie jest Pani największe marzenie?

Jestem jednym wielkim chodzącym marzeniem. Moi bliscy twierdzą, że składam się z marzeń. Każdego ranka marzę o filiżance kawy i, pełna wdzięczności za prąd w domu oraz bieżącą wodę, biegnę do kuchni ją zaparzyć. Piję, rozkoszuję się spełnieniem i odczuwam szczęście. Marzę o tym, aby pięknie przeżyć swoje życie. Aby żyć tak, by być powodem do dumy. Marzę o podróżach dookoła świata, a jakże! I jeszcze o ekranizacji i tłumaczeniach swoich powieści marzę. (śmiech)

Ma Pani pomysł, jak je zrealizować?

Pewnie! Pracuję na swoje marzenia. Codziennie, z pokorą, pochylam się nad pracą. I to nie jest tylko praca, która przynosi korzyści finansowe. To przede wszystkim praca nad własnym charakterem. Aby nie oczekiwać. Oczekiwania w prostej drodze prowadzą do rozczarowań. Hołduję zasadzie, że jeśli czegoś pragniemy, powinniśmy się o to starać, ale nie mieć żalu, kiedy nam się nie uda. A kto powiedział, że zawsze musi się udawać? Kiedyś marzyłam o tym, aby być piosenkarką. Nie zostałam nią. Urodziłam wcześnie synka, który dał mi o wiele więcej. Zostałam pisarką – to było moje drugie marzenie. Spełniło się. Cieszę się, doceniam. Jest dobrze. Alleluja i do przodu.

 

Wywiad dostępny na portalu Granice.pl – kliknij. 

Mogą Cię również zainteresować

Zostaw komentarz