GłÓwna bohaterka powieści Matylda Kochanek – Ostrowska mawia, że to nie ona wybrała bieganie, lecz bieganie wybrało ją. Najpierw pojawiało się nieregularnie, spontanicznie, i od czasu do czasu, aż wreszcie, stało się sposobem na życie.
Powieść zaczyna się w momencie, w którym Matylda biegnie ostatnie sto dziewięćdziesiąt pięć metrów, swojego pierwszego maratonu. Dobiega do mety i poczuwszy pierwszy wdech, po ponad czterogodzinnym wysiłku uświadamia sobie, że dopiero teraz emocjonalnie pożegnała się z własną przeszłością, wybaczyła innym krzywdy, które zostały jej wyrządzone, ale przede wszystkim wybaczyła sobie.
Cofamy się w czasie i począwszy od pierwszego kilometra biegu, aż do czterdziestego drugiego, dowiadujemy się co takiego wydarzyło się w jej życiu, że królewski dystans stał się swego rodzaju karą, za decyzje przez nią podjęte. Biegnąc, przez czterdzieści dwa kilometry, doznaje deja vu, opowiadając o wydarzeniach, które ją ukształtowały.
Kostek, pierwszy mąż bohaterki, ojciec ich wspólnego syna. Jan – zakazany owoc, po którego sięgnięcie powoduje szereg zaskakujących w skutkach wydarzeń. Wreszcie Tomasz, oaza bezpieczeństwa i spokoju. Jedna kobieta, trzech mężczyzn, i nienarodzone dziecko, o którym nigdy nie dowie się świat.
„Kochać, to nie znaczy zawsze to samo” a to, że kochamy bez granic czasami nie wystarcza, aby być razem.
Powieść pokazuje, jak ważnym elementem w naszym życiu jest aktywność fizyczna. Nie chodzi tu o przysłowiowe „endorfiny”, lecz o siłę charakteru, którą zdobywamy zmuszając ciało do wyzwań. Matylda pomimo swojego pogubienia okazuje się silną kobietą, umiejącą powiedzieć „NIE”. Daje przykład i wiarę, że nie ma sytuacji bez wyjścia.
Powieść dotyczy związków międzyludzkich. Daje nadzieję i wiarę, że na każdym etapie życia, wszystko można sobie poukładać na nowo. Nie ważne, czy jesteśmy na początku, czy na końcu swojego maratonu życia.
Oto, co napisała mi jedna z pierwszych czytelniczek – moja serdeczna koleżanka, biegaczka ; Marta Marczuk.
Matylda przeczy światu, który jest idealny, uładzony i pod linijkę. Nie ma coacha, który odpowie jej na wszystkie dręczące pytania. Sama jest sobie sterem, żeglarzem i okrętem. W różnych kierunkach biegnie jej podróż, czasem zbacza z kursu, by zaraz wrócić na właściwy tor. Czy odnajdzie to, co dla niej ważne? Czy bolesne rozczarowania załamią naszą bohaterkę? Jedno jest pewne. Tak jak w życiu nic nie dzieje się przypadkowo. Każdy kilometr maratonu przybliża nas do celu- do mety. Na jej linii
możemy czuć smak zwycięstwa, lub gorycz porażki…
Matyldy są wśród nas 🙂
Martusiu dziękuję za te słowa…byłaś ze mną od początku pisania tej powieści. Wspierałaś, kibicowałaś.
Pamiętam, kiedy po przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów powiedziałaś :
„Nie wiem co Ci powiedzieć Ania…Wiesz, ty chyba przestań tyle biegać, a więcej pisz…”
Dziś, kiedy mam wydawcę, na myśl o tych słowach w moich oczach stają łzy…
Mimo, że nasze światy są tak odległe, ja nie zapomnę Ci tego nigdy.
Ściskam ciepło kochani po stokroć wierząc, że karty mojej powieści oderwą Was od codzienności, i skłonią do refleksji nad tym, co ważne.
Ania
Ps. Zwykło się mówić, że ten kto pisze, jest pisarzem. Czy ja się tak czuję? Absolutnie NIE!
Kiedy mąż mówi do mnie „Moja pisarko”, jestem onieśmielona.
Pisarkami są Bonda, Grochola, Witkiewicz, Michalak…
Ja? Jestem Anią, spełniającą marzenie o pisaniu….Być może kiedyś pomyślę o sobie, jak o pisarce…
…teraz jeszcze na to za wcześnie…