Home MEDIA Wywiad dla portalu LUBIMY CZYTAĆ

Wywiad dla portalu LUBIMY CZYTAĆ

Przez Anna H. Niemczynow

„Sen na pogodne dni” to najnowsza powieść Anny H. Niemczynow. Jej bohaterami jest idealne małżeństwo – mieszkający w Bawarii Leoni i Helmut. Na ich drodze do szczęścia staje choroba Leoni. Z autorką rozmawiamy o wdzięczności i przemijaniu. Pisarka zdradza też, skąd czerpie energię do życia.

Barbara Dorosz: „Sen na pogodne dni” to już dziesiąta powieść w pani dotychczasowym dorobku literackim. Co napędza panią twórczo? Czy w ciągu tych czterech lat od debiutu pisanie stało się pani sposobem na życie?

Anna H. Niemczynow: Myślę, że napędza mnie to, co każdego człowieka, czyli fakt, że moja praca jest odbierana pozytywnie. Nie bez przyczyny zwykło się mawiać, że dobre słowo jest droższe od pieniędzy i to właśnie dobre słowa, jakie słyszę od Czytelników, zwyczajnie mnie niosą. Kluczowa jest również postawa Wydawcy. Te cztery lata publikowania nauczyły mnie, że powinnam pracować z ludźmi, z którymi nadaję na tych samych falach i którzy wierzą w moje powieści równie mocno jak ja albo nawet jeszcze bardziej. Pisanie stało się moim sposobem na życie; jestem pełnoetatową pisarką, nie mam asa w rękawie ani planu „B”. Mocno wierzę, że będzie mi dane pisać jak najdłużej. Chociaż kiedy idzie nie tak, jak bym chciała, zdarza mi się mówić do męża, że może powinnam jednak zatrudnić się w jakiejś kawiarni, piec ciasta i karmić ludzi.

Kiedy pytam autorów o największego krytyka ich powieści, bardzo często odpowiadają, że oni sami są swoimi najsurowszymi recenzentami. Jak jest z tą kwestią w pani przypadku? Czy denerwuje się pani premierą książki, czy jednak bardziej przemawia przez panią ciekawość, jak zostanie ona odebrana?

Denerwuję się, i to jak! W pisaniu powieści właśnie to jest najtrudniejsze, aby dobiec do słowa „koniec” szybciej od krytyka siedzącego w głowie. Bywają dni, kiedy dosłownie nic mi się nie podoba, tekst nie ma melodii ani rytmu. Książka musi posiadać rytm, aby jej treść grała na strunach uczuć Czytelnika. Kiedy wypuszczam – nazwijmy to – „produkt swojej wyobraźni”, zawsze zastanawiam się nad tym, jak zostanie przyjęty. Wszak nie piszę dla siebie, lecz dla ludzi. To im moja praca ma sprawiać radość. Dla swojej przyjemności piszę pamiętniki i tym nie denerwuję się zupełnie.

Przejdźmy do najnowszej powieści. Leonie, jednej z bohaterek książki, udało się znaleźć swoją drogę w życiu. Co więcej, miała odwagę, by podążać za głosem serca i marzeniami. Słuchając pani wypowiedzi w mediach, również odnoszę wrażenie, że czuje się pani spełniona jako kobieta, jako pisarka. Jak długa i wyboista była droga, która zaprowadziła panią do tego miejsca, w którym dziś się pani znajduje?

Bardzo się staram tak czuć, ale… muszę przyznać, że to nie jest prawda. Pewnie dlatego, że miewam kłopoty z poczuciem własnej wartości to uważam, że jestem na początku swojej pisarskiej drogi i że jeszcze wiele mogę zrobić. Cztery lata to stosunkowo krótko, ale proszę mi wierzyć, wielokrotnie siły wyższe ode mnie sprawdzały, czy naprawdę kocham tę pracę na tyle, by przetrwać trudne momenty, których było całe mnóstwo. Nie zliczę, ile razy musiałam „połknąć żabę” i poczuć smak rozczarowania. Dzięki Bogu jakoś odradzałam się z popiołów, gdyż nawet kiedy jest trudno, to nie opuszcza mnie niezachwiana wiara w sens tego, co robię. Czasami popłaczę ze złości i niemocy, poużalam się nad sobą i… pracuję dalej. Bo kocham tę pracę całym sercem. I Czytelników kocham nade wszystko. W moich marzeniach jestem o wiele dalej, niż wskazuje na to rzeczywistość. Proszę trzymać za mnie kciuki.

Leonie i Helmut to szczęśliwe, modelowe małżeństwo, jednak brutalnie doświadczone przez chorobę Alzheimera. Historia ich życia to cenna lekcja miłości. Czego możemy nauczyć się od tej przeuroczej pary?

W powieści padają słowa: „Jaka ta młodość głupia. Wydaje się jej, że na wszystko jest pora i wszystko jeszcze zdąży się zrobić. Filiżankę kawy wypić o poranku, bułką z masłem się podzielić i koszyk mleczy nazbierać, by potem ugotować z nich miód majowy. Tymczasem ani się człowiek obejrzy, a włosy ma siwe i problem, by do toalety dobiec w porę”.

To sama prawda. Jako młodzi, sprawni ludzie nie myślimy o przemijaniu. Odkładamy życie na potem, jakby miało trwać wiecznie. Przekładamy w nieskończoność spotkania z przyjaciółmi, rezygnujemy z przyjaźni, czułości, a nawet miłości. Leoni i Helmut uczą nas, że póki serce bije, co nieco jeszcze można naprawić. Ważne jest, aby się nie poddawać i śnić swój sen na pogodne dni z wdzięcznością.

Bohaterowie powieści czerpią energię z różnych obszarów swojego życia. Dla Helmuta są to marzenia i miłość do małżonki, dla Lizy i Martina – pasje i pragnienie zmiany w życiu. Co dodaje skrzydeł Annie Niemczynow?

Z pewnością podróże. Kocham odwiedzać miejsca, w których jeszcze nie byłam. Na samą myśl o podróżniczych marzeniach szklą mi się oczy. W trakcie podróży mam szansę poznawać nowych ludzi. Mam to szczęście, że przyciągam nieznajomych; przysiadają się do mnie na przykład podczas picia kawy w kawiarni czy jedzenia obiadu i ni stąd, ni zowąd zaczynają opowiadać o swoim życiu. A ja słucham i powoli tkam w wyobraźni nowe powieści. Chociaż mówię jedynie po polsku i po niemiecku, to zauważyłam, że niezawodna mowa ciała potrafi powiedzieć więcej aniżeli setki słów. Podróżując, spotykam ludzi, którzy opowiadają mi swoje historie, przytulają się do mnie, śmieją się, ale i płaczą. Kiedy nie piszę, pakuję walizkę i jadę w siną dal, otwierając serce na przygodę.  Po prostu to kocham. Moi przyjaciele dziwią się, że potrafię ot tak wsiąść do auta i przejechać setki kilometrów w poszukiwaniu wrażeń. A mnie to uskrzydla

Porozmawiajmy jeszcze o korzeniach. Helmut decyduje się odbyć sentymentalną podróż do Polski, do miasta, w którym przed wojną był jego dom. Jak wytłumaczyć tę siłę przyciągania do miejsc z przeszłości?

Są rzeczy, których nie da się wytłumaczyć, lecz trzeba zwyczajnie zaufać – i to jest piękne. Na co dzień mieszkam w Bawarii, w przepięknej okolicy, otoczona cudownymi ludźmi, a mimo to, gdy jadę do Polski, czuję, że naprawdę jestem w domu. Stąd się wywodzę, to tu kończyłam studia, to tu urodziły się moje dzieci. Może gdybym wyrwała z siebie te korzenie, byłoby mi lżej żyć na emigracji, ale… ja nawet tego nie chcę. Zawsze będę Polką, bez względu na to, w jakiej glebie posadzi mnie życie. Korzenie to jednak korzenie.

Każda pani książka niesie ze sobą określone przesłanie. Co chciała pani powiedzieć czytelnikom poprzez swoją najnowszą powieść?

Każdy z nas może śnić swój sen na pogodne dni z miłością w sercu. Jak to pięknie napisał o mojej powieści pan Janusz Leon Wiśniewski: „Śnimy tytułowy sen wszyscy. O wierności, czułości, bezpieczeństwie i miłości. Niemczynow wzruszająco opowiada o takich snach. Śnią różni ludzie, w różnych językach, na różnych kontynentach, ale to są nasze sny”. Ja  dodałabym, że naszym obowiązkiem jest dbać o to, by te sny nie uległy zapomnieniu. Tylko my możemy je ocalić.

W trakcie czytania powieści, szczególnie mocno utkwiły mi w pamięci słowa o poczuciu wdzięczności, za to, co mamy. Czy prywatnie również praktykuje pani celebrację codzienności i wdzięczności?

Praktykuję wdzięczność od wielu lat. Wdzięczność trzyma mnie w pionie. Zawsze jest coś, za co możemy podziękować. Kiedy jakiś czas temu ukazał się na rynku mój dziennik wdzięczności, ludzie stukali się w głowę, gdy mówiłam o tym, że dziękuję za poranny prysznic, za filiżankę herbaty, za to, że mam zdrowe nogi i dzięki temu mogę uprawiać swój ukochany sport, czyli bieganie. Codziennie, zanim jeszcze otworzę oczy, dziękczynię. Potem, gdy stawiam stopy na podłodze, przy jednej mówię „dzię”, a przy drugiej „kuję”. Proszę mi wierzyć, czasami to jest niezwykle trudne. Zwłaszcza wtedy, gdy seria niefortunnych zdarzeń zdaje się nie mieć końca. Ale właśnie wtedy trzeba trwać w wdzięczności. Gdy przyszła pandemia, większość ludzi uświadomiła sobie, w jak wspaniałym świecie żyła. Wtedy zaczęłam dostawać wiadomości od Czytelników: „Miałaś rację, gdy dziękowałaś za to, że pijesz kawę w kawiarni”.

Dziękuję za wszystko, nawet za te trudne momenty. Przeżyłam rozwód, chorowałam na anoreksję, bulimię, byłam uzależniona od sportu i wielu innych smutnych rzeczy, a jednak dziś potrafię za to wszystko dziękować. Kim bym była, gdyby nie tamte doświadczenia? Czy potrafiłabym z czułością snuć opowieści? Nie wiem…

W jednym z wywiadów powiedziała pani o sobie, że jest pasjonatką świadomego życia. Co dokładnie kryje się za tymi słowami? 

Staram się zauważać to, co mnie otacza, i nie zagłuszać podszeptów swojego serca. Nie zawsze mi się to udaje. Rozum wie, jak walczyć z tym, co nieuchwytne, i podpowiada nam sprawdzone rozwiązania. Wciąż muszę sobie przypominać o tym, co naprawdę ważne, bo i ja potrafię się zatracić. Jako perfekcjonistka mam trudności z odpuszczaniem i bywa, że walczę do utraty tchu. A życie czasami trzeba przyjąć takie, jakie jest, ze świadomością, że nie wszystko zależy od nas. Świadome życie oznacza zaufanie mu, niezachwianą wiarę, że poprowadzi nas taką drogą, jaka jest dla nas najlepsza. Nie zawsze to, o czym marzymy, przynosi nam w efekcie spełnienie. Właśnie o tym będzie moja kolejna powieść.

Czym wypełnia pani swój czas, kiedy nie pisze książek?

Jestem kobietą, jakich wiele na świecie, i wciąż walczę z poczuciem upływu czasu. Codziennie kombinuję, jak w napięty plan dnia wcisnąć jogę czy bieganie. Jak znaleźć bodaj kwadrans na naukę języka obcego, poczytać książkę, obejrzeć jakiś interesujący film. Poza pisaniem przecież muszę przecież ugotować obiad, zrobić zakupy, zająć się sprzątaniem, praniem, wyprowadzić na spacer psa, zawieźć córkę na lekcje gry na gitarze i pianinie oraz na balet. Mam niemal dorosłego syna i męża, którym także pragnę poświęcać czas. Cieszę się na nadchodzący nowy tydzień, ale nim się obejrzę, to już jest piątek. Niemal codziennie kładę się spać z poczuciem, że o czymś dzisiaj zapomniałam. Dlatego rozwijam w sobie tę świadomość życia i jego upływających chwil. Często słyszę, że mam piękny uśmiech – proszę mi wierzyć, pracuję na ten uśmiech codziennie. Podążając za słowami Ericha Froma: „Szczęście to coś, co każdy z nas musi wypracować dla samego siebie”.

Po premierze „Snu na pogodne dni” czas na zasłużony odpoczynek, czy jednak pani myśli krążą już wokół kolejnej książki?

Nie tyle krążą, co nawet powieść już „się pisze”. Życzyłabym sobie, aby jej premiera odbyła się wiosną 2022 roku. Mocno wierzę w to, że tak będzie, i oczywiście pracuję. Bo nic się samo nie wydarza.

Wywiad dostępny również tu. 

 

Mogą Cię również zainteresować

Zostaw komentarz