„Patrzę tak ukradkiem na te piękne okruchy miłości Twoje i Przemka, jakimi się z nami dzielisz i aż mi serce rośnie, chociaż jednocześnie boli. Żyje w małżeństwie, w którym nie zawsze jest cudownie i czasami mam wrażenie, że oboje się trochę pomyliliśmy, albo zmieniliśmy przez lata i każde poszło inną ścieżką. Brakuje mi takiej mocnej liny porozumienia, jaką Ty masz z mężem i tego, jak mąż się wspaniale Tobą opiekuje, jak robi to, o co go poprosisz z miłością i szacunkiem. Mam wrażenie, że jesteście częścią jednego instrumentu i jestem bardzo smutna, że nikt mnie nie nauczyl, gdy miałam naście lat, że tak powinna wyglądać zdrowa, dojrzała miłość. Ściskam i bardzo mocno Wam kibicuję, chociaż weim, że i bez tego jesteście sobie przeznaczeni.
Agnieszka
Ręka w górę, która z nas, nawet te, będące w tak zwanych szczęśliwych związkach, nie pomyślały chociaż raz, że się pomyliły…
Nie ma chętnych? To może ja zacznę.
Tak. Miałam myśli z cyklu tych „pomyliłam się”. Jeśli czyta to teraz mój mąż, na pewno ma gęsią skórkę na wspomnienie rozmów, jakie przeprowadziliśmy, kiedy doszłam do tego przykrego wniosku.
Jeśli jesteś ze mną długo, w sensie – jesteś moją „długoterminową”, że tak Ciebie nazwę, Czytelniczką, to wiesz, że moje obecne małżeństwo jest moim drugim małżeństwem. Kiedyś strasznie się tego wstydziłam. Dosłownie chciałam zakopać w głębokim dole moje pierwsze małżeństwo, aby tylko nikt się nie dowiedział o tym, że raz mi się nie udało. Pamiętam, jak z moim obecnym mężem udaliśmy się na usg, kiedy byłam w ciąży z naszą Lili, i wtedy Przemek wypalił coś, co sugerowało, że jestem po przejściach. Nie masz pojęcia, jaką aferę potrafi zrobić kobieta w ciąży, która chce coś ukryć.
Ja chciałam ukryć, że…. że się pomyliłam.
Bo wszystkie chcemy, aby postrzegano nas dobrze. Aby ludzie na nas patrzący myśleli „o patrz, jej to się udało”. Chcemy, aby tak o nas myślano, zapominając o tym, co same myślimy o sobie.
Owszem, ważne jest to, jak jesteśmy postrzegani, ale mam już na tyle bogate doświadczenie, aby wyznać Ci, że o wiele ważniejsze jest to, co Ty czujesz.
W tym poście chciałabym się odnieść do listu, który napisała do mnie Agnieszka. Kiedy wrzucam jakieś udokumentowane fragmenty naszego życia rodzinnego, zawsze dostaję potem dużo listów. Te listy są różne, lecz ich mnogość zainspirowała mnie do tego, aby do Was napisać.
„Jesteście częścią jednego instrumentu” – napisała Agnieszka, a ja zatrzymałam się przy tym zdaniu uświadamiając sobie, że to prawda, chociaż…
No właśnie. Czy uwierzysz mi, jak Ci wyznam, że czasami mam wrażenie, że nasza gitara nie ma strun? Że nasz fortepian nie ma klawiszy? Że nasze skrzypce mają złamany smyczek?
Nie wierzysz? No bo jak? Przecież oni zawsze tacy uśmiechnięci. Piękna ona, piękny on i te dzieci takie piękne i dom duży, i za granicą mieszkają. Czego można chcieć więcej? A ja tu siedzę nie mam tego, co oni.
A wiesz, że „oni” też mają dni, kiedy myślą sobie, że nie mają tego, co inni?
Tak. Mają takie dni. Zwłaszcza wtedy, gdy On daleko, a Ona sama ten dom i te dzieci ogarnia. Kiedy tęsknią za swoim Krajem i pytają siebie setki razy, czy dobrze zrobili wyjeżdżając? Kiedy kłócą się tak bardzo, aa potem nie odzywają się do siebie czasami nie wiedząc już jak się odezwać, bo wstyd po tym, co się wcześniej w nerwach powiedziało drugiemu.
Tak! To wszystko jest w naszym małżeństwie. Po co mam Ci pisać, że nie. Po co mam Ciebie okłamywać?
My, ludzie, wrzucamy w internet tylko te dobre chwile. Tych słabszych się wstydzimy, prawda? Udajemy, że my to jesteśmy perfekcyjni, idealni, że u nas to zawsze „kochanie”, „skarbeczku”, „mysiu – pysiu” itd. Udajemy, że u nas nie ma tekstów typu: „mam dość”, „daj mi wreszcie święty spokój”, „Boże, po co mi to było”?, albo… „wynoszę się stąd, nie dam rady”.
Kiedy tak o tym wszystkim myślę, nasuwa mi się jeden wniosek – Udając idealnych, robimy sobie wielką krzywdę. Dlaczego wstydzimy się tego, że jesteśmy prawdziwi?
Moja córka, kiedy przydarzy jej się coś złego, biegnie do mnie, opowiada mi to, a zaraz potem pyta: „A tobie też się coś takiego przydarzyło”?
Wtedy grzebię w pamięci i często zdaję sobie sprawę, że tak, owszem, przydarzyło mi się. Zostałam wyproszona od koleżanki przez jej rodziców, w chwili, gdy zabawa trwała w najlepsze, albo ktoś mnie przezwał i poczułam żal, albo przewróciłam się i zdarłam kolana. Kiedy uświadomię sobie, że „mi też się coś takiego przydarzyło”, opowiadam jej o tym i wtedy obserwuję, że się rozpromienia. Myślę sobie, że rozpromienia się nie dlatego, że jej krzywda nagle wydała się mniejsza, lecz dlatego, że widzi, że takie rzeczy się zdarzają, a mimo to ja potrafię nadal iść przez życie i się uśmiechać.
Tak samo jest z małżeństwem. Dostaję mnóstwo listów, w których piszecie mi „Pani Aniu, taki mąż to skarb”, albo w komentarzach chwalicie mojego męża tak bardzo, że czasem to mam wrażenie, że wyszłam za anioła 😉
A wiesz… to jest tylko urywek życia. Kilka minut, czasem sekund. Nasza codzienność nie wygląda 24h/dobę tak, jak na tym filmiku.
Owszem, mogłabym teraz Ci napisać, że tak wygląda moje życie. Ja cały czas się śmieję, maż nosi mnie na rękach, dzieci sprzątają po sobie, nigdy się nie kłócą, i wszyscy potrafimy ze sobą rozmawiać bez podnoszenia głosu.
Niech zgadnę, jak się wtedy poczujesz? Pomyślisz: „Ja pier… moje życie to jedna wielka klapa”.
Ale ja Ci tak nie odpowiem. Powiem Ci tak, jak jest. Nasze życie, jest po prostu życiem. Czasem umiemy ze sobą rozmawiać, a czasem nie. Czasem mamy siłę, by zagrać z dziećmi w planszówkę, a czasem nie. Czasem mówimy do siebie zdrobniale, a czasem nie. Czasem to nawet wcale się do siebie nie odzywamy, a każdy zamknięty jest w swoim pokoju. I tak też jest dobrze. Takie jest życie.
Owszem, tych dobrych momentów jest więcej, ale to nigdy nie jest tak, że jest idealnie.
Wiesz…jesteśmy rodziną patchworkową, co oznacza, że „zszyliśmy” nasze życia z żyć, które kiedyś się rozpadły. Nie jest łatwo wychowywać dzieci mając świadomość, że każde z nich ma innego biologicznego ojca. Przyznam Ci się, że to ja częściej nawalam. Jesteśmy już prawie dziesięć lat po ślubie, Przemek wychowuje ze mną naszego syna Remika dłużej, niż wychowywałam go z jego biologicznym ojcem, a mimo to, ja czasami łapię się na tym, że patrzę mężowi na ręce, oceniając, czy na pewno dobrze traktuje mojego synka (dziś już prawie dorosłego 17 latka).
Inaczej się ma sprawa z Lili, która jest naszym wspólnym biologicznym dzieckiem. Tu już nie mam lęków, nie mam obaw…
Mimo zapewnień Przemka, że kocha nasze dzieci tak samo, ja zawsze mam z tyłu głowy lampkę, która pali się na czerwono, gdy tylko stanie się coś, co w moim odczuciu przyczyni się do pogorszenia samopoczucia syna. Jeśli masz podobne doświadczenia, na pewno mnie rozumiesz. Jeśli nie masz, to z całego serca Ci ich nie życzę.
Już dawno temu odkryłam, że nasz dom jest taki, jak ja się czuję. Kiedy czuję się świetnie, świeci u nas słońce. Kiedy mam spadek nastroju, bywa, że mamy burze z piorunami. Tak, z piorunami, I to takimi, że i talerz poleci.
O matko! Niemożliwe – powiesz.
Tak. Możliwe. Nie jestem z tego dumna, ale to jest możliwe. Bo tak jest i takie jest życie. Nie jesteśmy idealni, chociaż bardzo się staramy.
Zawsze z nutką podziwu słucham ludzi, którzy twierdzą, że nigdy nie pokłócili się przy dzieciach, albo nigdy nie poszli spać pokłóceni. My zawiedliśmy na obydwu tych płaszczyznach. Ale może to właśnie sprawia, że zdajemy sobie sprawę, jak kruche i ulotne jest małżeństwo? Mamy świadomość, że musimy o siebie dbać, chociaż czasami naprawdę mamy wszystkiego dość i jedyne czego pragniemy, to święty spokój.
Padamy sobie w ramiona, przepraszamy się i mówimy, że się kochamy. I obiecujemy, że nigdy więcej kłótni…aż to następnego razu 😉
Naszym sposobem na bycie razem jest modlitwa. Modlimy się za siebie i mamy pewność, że gdyby nie było Boga w naszym życiu, już dawno, mówiąc językiem kolokwialnym, byśmy się pozabijali.
Ja odmawiam codziennie dziesiątek różańca za nas, prosząc, aby Bóg dał mi mądrość i siłę, abym z czułością w wrażliwością dbała o rodzinę. Przemek odmawia raz dziennie „Zdrowaś Mario”. To zajmuje tylko kilka chwil, a trzyma nas w pionie. Razem chodzimy do kościoła, razem klękamy przed Bogiem i prosimy Go, by nas prowadził. Bez Boga ani do proga. Na pewno znasz to powiedzenie. Lecz nie zawsze tak było…zanim to zrozumieliśmy, upłynęło kilka dobrych lat. Ale… to już temat nie na post, lecz na całą książkę 🙂
Kochamy się, ale nie jesteśmy idealni. Chociaż, czy coś takiego jak ideał, w ogóle istnieje?
„Miłość, to nie pluszowy miś, ani kwiaty”, kochani.
Miłość, to bycie ze sobą dzień po dniu. To znoszenie swoich humorów, to śmiech, radość, ale i płacz. Miłość, to też rozpacz. Miłość jest wtedy, kiedy instrument naszego wspólnego życia tak fałszuje, że mamy ochotę w te pędy zerwać się z orkiestry. Ale trwamy… bo chcemy grać. Bo wierzymy, że „Jeszcze w zielone gramy”.
Miłość jest wtedy, kiedy jest szacunek. O ten szacunek walczymy z mężem każdego dnia. Pewnie dlatego tak mocno i na zabój się kochamy.
„Mąż się wspaniale Tobą opiekuje, jak robi to, o co go poprosisz z miłością i szacunkiem” – napisała Agnieszka.
To akurat jest prawda. Przemku, z całego serca Ci za to dziękuję <3
Kocham Was, kochani
Życzę Wam mnóstwa czułości dla siebie.
Niech Bóg nam wszystkim błogosławi <3
Ania
PS Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, a masz ochotę przeczytać naszą historię, to polecam Ci powieść, którą napisałam w oparciu o doświadczenia z mojego/naszego życia. „Zostań ile chcesz” <3 Piękna powieść o tym, że w miłość niejedno ma imię <3
7 komentarzy
Kochana Aniu , Twoje słowa są bardzo prawdziwe . W życiu nie tylko słońce . Z mężem jesteśmy 38 lat po ślubie . Mamy troje dzieci , już dorosłych . Życie było pełne burz , zawirowań iale słońca . To życie nauczyło nas kompromisów , słowa przepraszam , dziękuję . Z maleńkich czynię składa się nasze życie . Umiejmy sobie wybaczyć . Drobne gesty a tak dużo znaczą . Podgladam Twoje Aniu życie i kibicuje Ci z całego serca i życzę Ci ogromu miłości i zrozumienia . Przepraszam ale musiałam napisać . Mocno przytulam
Grażyna Patyk
Wzruszyła mnie Pani. 38 lat!!! Jesteście dla nas wzorem. Pani Grażyno, mocno Panią przytulam, jeśli Pani pozwoli <3
Popłakałam się , bo to co napisałaś jest takie prawdziwe! Zawsze widzimy to co chcemy widzieć, zwłaszcza kiedy u nas nie do końca się układa…. zmusiłas mnie tym wpisem do pewnej refleksji, za co bardzo Ci dziękuje! Twoja wierna czytelniczka ♥️🤗
Płacz jest dobry…Pielęgnuj swoją wrażliwość, Patrycjo. Ona jest Twoją ozdobą <3
Pierwszy raz czytam pani refleksje. ..
Sa takie oczywiste a jednoczesnie takie czesto nieosiagalne. Pani slowa to jakby z mojej duszy wyplynely. Pp prostu zycie, ktore mamy tylko jedno i codziennie powinnismy o tym pamietac dziekujac Bogu przedewszystkim za dobro i milosc otaczajacych nas ludzi.
Mieszkam ponad 30 lat w Baden-Württemberg i jestem tutaj szczesliwa.
Bo szczescie jest tam gdzie mamy najblizszych. Pozdrawiam ????
Te znaki zapytania to pomylka. Mialy byc serduszka
Skończyłam dzisiaj czytać „Którędy do raju” i przyznam, że do wyjazdu bohaterki do Słowenii książka mnie nie wciągnęła jakoś specjalnie. Ale to co się wydarzyło w Słowenii i odczucia bohaterów to historia bardzo podobna do mojej, z tą różnicą, że moja działa się w Polsce i nasza rozłąka trwała pół roku a moi synowie mieli lat 17 i 4….. Do tej pory a minęło już 14 lat nie spotkałam osoby, która przeżywała dokładnie to co ja, choć wiele razy chciałam z kimś takim porozmawiać. I nagle, to co przeżywa Ela, te wszystkie rozterki, to działo się ze mną. Czytałam i z każdym przeczytanym zdaniem uświadamiałam sobie, że to książka o mnie, o moich przeżyciach, odczuciach i rozterkach a wreszcie traumach… Pomogła mi ta książka, jak nic i nikt do tej pory. Zaczęłam szukać informacji o Pani- autorce, i tak przeczytałam większość wywiadów z Panią. Jest Pani niezwykle dojrzałą osobą, wyobrażałam sobie, że dużo starszą. Pisze Pani bardzo wnikliwie, nie wiem ile było fikcji literackiej w tej książce, ale doskonale potrafiła Pani opisać odczucia i zachowanie w takiej sytuacji. I niestety także po „niby dobrym zakończeniu” czyli powrocie męża do domu. Bo podobnie jak u bohaterki , przyszedł wtedy wielki kryzys… Jakoś udało się nam z tego wyjść też dzięki obecności Boga w naszym życiu i teraz jestem na etapie, że „nie wyciągam rąk po więcej”. Żyję „tu i teraz”. W naszym przypadku też „Bóg posłużył się cierpieniem, by wskazać nam właściwą drogę”. W tym roku obchodziliśmy 33 rocznicę ślubu. I też jestem pokorna, a przynajmniej staram się być codziennie…. Pozdrawiam bardzo serdecznie i dziękuję.